„Dziewczyna w recepcji obejrzała dokładnie mój paszport, jakby po raz pierwszy widziała coś takiego, po czym przez następnych dwadzieścia minut wypytywała mnie o mnóstwo rzeczy, które szwajcarscy hotelarze chcą wiedzieć o swoich gościach, zanim pozwolą im się położyć do łóżka. Jeżeli dobrze pamiętam, zatkało mnie na chwilę przy pytaniu o drugie imię nauczyciela geografii, a już na pewno zawahałem się przy kodzie pocztowym akuszerki, która asystowała przy porodzie mojej prababki. Poza tym śpiewająco odpowiedziałem na wszystkie pytania.”
„Laurie przewraca do góry nogami schematy powieści szpiegowskiej – intrygę na miarę Ludluma łączy z humorem rodem Monty Pythona. […] Jest niczym facet z tysiącem absurdalnych anegdot w zanadrzu, który z niecierpliwości, by wam je opowiedzieć aż przebiega nogami. Na tym nie kończy – pisze książkę, a wy czytacie ją najpierw z lekkim zdziwieniem, potem narastającym zdumieniem. A najbardziej zaskakuje was to, że raz po raz wybuchacie głośnym śmiechem.” („Dziennik”)
Co tu dużo mówić… Chyba wielu zna Hugh Lauriego. Jeśli nie z nazwiska, to chociaż z twarzy. Gdzie się nie obejrzę, ludzie piszą, że ich ulubionym serialem jest „Dr House”. No tak. Wiem coś o tym. Mam za sobą wszystkie sezony i nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej z sarkastycznym lekarzem. Z wyjątkiem ostatniego odcinka, którego żałuję jak diabli, bo dla mnie ten serial mógłby się nigdy nie kończyć.
Każdy wie, że kiedyś ten dzień musiał nadejść…
Piję w tej chwili do tego, że nasz ukochany aktorzyna, który mimo wielu ról (tych lepszych i gorszych) zawsze będzie Housem, zapragnął napisać książkę. Potem przeszedł do śpiewania, więc jak widać jest wszechstronnie uzdolniony. Tyle że ta książka jakość szczytem marzeń nie jest. Porwałam się na nią tylko i wyłącznie ze względu na dobrze znane mi nazwisko.
Długo zastanawiałam się od czego właściwie zacząć i ostatecznie uznałam, że najlepszy będzie początek. „Dziennik” powoływał się na humor Monty Pythona, który także jest mi znany. Dlatego podchodziłam do książki nieco sceptycznie. Wydawało mi się, że nikt nie zdoła podołać wyzwaniu, jakim jest przebicie mistrzowskiego czarnego humoru Pythona.
Powinniście wiedzieć, że jeśli staniecie w sklepie i zaczniecie czytać pierwsze strony, książka na pewno wyląduje w Waszym domu. Już sam wstęp zaskakuje. Widzimy pewną sentencję, zbyt mądrą jak na początek, potem sytuację, w której jedna osoba jest zmuszona złamać komuś rękę. Kompletny absurd. Ale w jakim stylu! No bo przecież Hugh Laurie mógłby to napisać tak jak ja – ktoś musi komuś złamać rękę. Mógłby to ująć w każde inne słowa, okryć kołdrą metafor i trudnych wyrazów. Tymczasem on ujmuje to w czystą paranoję. Pierwsze zdania to sarkazm i ironia w czystej postaci, no, może z domieszką zwykłego humoru. I już kąciki ust zaczynają się unosić.
Czuje się pewne zbliżenie z głównym bohaterem, bo cały czas zwraca się do nas tak, jakby z nami rozmawiał lub opowiadał ciekawą historię.
Na początku miałam problemy z treścią, bo na siłę próbowałam wcisnąć głównego bohatera w ciało Hugh Lauriego. A to niemożliwe. Trudność polega na tym, że owy bohater jest tak samo ironiczny jak Dr House, a równocześnie bardzo się od niego różni. (Jeśli lubicie Gregorego Housa, albo raczej jego teksty, to i ten bohater Wam przypadnie do gustu). Ale jak już wcześniej napisałam, książka nie stała się szczytem moich marzeń. No bo na humorze nie można poprzestać. Jest jeszcze cała otoczka – intryga, treść, akcja i reszta bohaterów. A to wszystko odeszło na drugi plan. Sam tytuł jest już zagadką. Mnie najbardziej zdziwił fakt, że z tyłu książki nie znalazłam żadnego godnego opisu. Jedynie fragment. Jakby autor chciał powiedzieć – czytaj. To Ci wystarczy, by wiedzieć, czy tego chcesz, czy nie.
Książkę czyta się jak komedię z pewną nie za dużą dawką akcji i poplątanej fabuły. Łapałam się na tym, że odbiegałam myślami gdzieś daleko i nie potrafiłam się odnaleźć. Czytelnik musi cały czas skupiać się na treści, bo niektóre wątki zostają ze sobą połączone po bardzo długim czasie. Są porozrzucane, ale wystarczająco składne. Nie prowadzą do chaosu, dzięki czemu książkę można czytać, a nie się z nią męczyć. Z drugiej strony 416 stron to mimo wszystko za dużo, bo akcja w pewnym momencie się załamuje i cały środek opowieści jest nudny jak flaki z olejem. Odniosłam wrażenie, że początek i końcówka zostały napisane w tym samym czasie, a środkową część pisała zupełnie inna osoba, prosząc jedynie autora, by dopisał należytą dawkę humoru
(czasem czarnego, czasem nie).
Nie chcę zapominać o osobach, które nie przepadają za serialem. Szczerze mówiąc… Wątpię, by w takim przypadku książka Wam się spodobała. Dużą rolę odgrywa tu popularność aktora i jego humor. Nie każdy musi lubić tak specyficzne poczucie humoru.
Skoro przebrnęłam już przez początek i środek, przyczepię się do zakończenia. Czegoś mi w nim brakowało. Ostatnie zdanie wygląda jak wyjęte z programu przyrodniczego na koniec dokumentalnego filmu dotyczącego zbyt poważnych spraw. Czasami zastanawiałam się, czy ta książka nie została oparta na faktach. Z całą pewnością końcówka nie pasowała do całości.
Reasumując – książkę czyta się tak, jak ogląda się dobry film. Jedynie dobry. Nie wychodzi poza granice tego słowa. Chwilami jest to po prostu kolejny odcinek „Dr Housa” dzięki ciętym ripostom i stylowi samego języka. Fabuła raz podbija szczyty, innym razem penetruje głębokie doły i z tego powodu nie potrafię obiektywnie ocenić powyższej pozycji. Ten wybór muszę pozostawić Wam.
A jeśli jeszcze go nie czytaliście, piszcie opinie na temat recenzji.
Każdy głos jest mile widziany!
Nie czytałam i raczej się nie skuszę. Wolę jednak oglądać Hugh Laurie w serialu, niż czytać napisaną przez niego książkę:)
OdpowiedzUsuńTo on napisał książkę? ;D
OdpowiedzUsuńAle powiem Ci, że mnie zainteresowałaś. Z tym Monty Pythonem to też bym podchodził sceptycznie, ale skoro rzeczywiście są tam absurdalne sytuacje, to... oj bardzo mi się to może spodobać! O ile właśnie nie zacznie mi się tak samo ciągnąć i plątać :P
Nie znam serialu, ale może się skuszę na książkę ;-) Kto wie :)
OdpowiedzUsuńCzytałam już jedna recenzje, a z każdą kolejną czuje sie coraz bardziej zachecona :)
OdpowiedzUsuńWybitne dzieło to na pewno nie jest, ale swego czasu książka ta zebrała mnóstwo pozytywnych recenzji.
OdpowiedzUsuńChętnie się skuszę :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam jak Hugh świewa i gra, więc teraz muszę się przekonac jak pisze :D coś mi się wydaje, że nie będę rozczarowana :D
OdpowiedzUsuńNie przepadam za serialem i skoro mówisz, że wątpisz by się takim osobom spodobała ta książka to nie będę po nią sięgać.
OdpowiedzUsuńMi Sprzedawca Broni bardzo się podobał ;) Moja recenzja jest tu: http://www.youtube.com/watch?v=QHnWxavcDI8
OdpowiedzUsuńZapraszam ;)