”Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu oporu Lena znajduje się w samym centrum konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do miłości.
W tym samym czasie Hana prowadzi bezpieczne, pozbawione miłości życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do bolesnej konfrontacji. Czy można wybaczyć zdradę?”
Stało się – nadszedł koniec trylogii… Szczerze mówiąc nie liczyłam na taki koniec. Po raz kolejny zostałam zaskoczona przez autorkę. Z jednej strony czegoś mi tam brakowało, ale z drugiej strony - co mogło być dodane? Przecież ostatecznie wyjaśniło się to, co miało się wyjaśnić. Ostatecznie Lena podjęła decyzję…
Tym razem podział książki również ogranicza się do dwóch słów, albo raczej imion. LENA i HANA. Z tych dwóch perspektyw dowiadujemy się co dzieje się ‘tam’ i ‘tutaj’. Ale tym razem jest to dużo lepszy obraz niż w „Pandemonium”. Bardziej dokładny. Straszliwie podobał mi się fakt, że autorka sprytnie przechodziła z jednej płaszczyzny do drugiej, łącząc przy tym wątki. Dosłownie można było połączyć jakieś zdarzenie z życia Leny z tym, co akurat działo się u Hany. Jednak opis z okładki kłamie… Hana i bezpieczne, pozbawione miłości życie? No dobra, dobra – może i było pozbawione miłości… Ale – bezpieczne? Przepraszam bardzo. Gdybym powiedziała co sądzę o FREDZIE, musiałabym zmienić ustawienia tego bloga na 18+. Podła gnida. Cieszę się, że – jak to ujęła jedna z bliskich mi osób – karma działa. Jak już dało się zauważyć, ta część trylogii najbardziej na mnie wpłynęła. Najbardziej podziałała mi na emocje. Równocześnie najszybciej ją przeczytałam i wciągnęła mnie tak bardzo jak „Pandemonium”. Na początku wątki Hany się dłużyły, ale później było lepiej. Okazało się, że życie po wyleczeniu wcale nie musi być takie nudne i pozbawione emocji. Cieszę się, że z Hany nie pozostało zombie. Z drugiej strony autorka wprowadziła tę jedną, małą, malutką rzecz, która bardzo namieszała. Hana nie była takim aniołkiem jak mogło się wydawać. Ale o tym musicie dowiedzieć się sami. Przepraszam, że tak manipuluję Waszymi emocjami :)
Pojawił się. Powrócił. Żywy.
Już myślałam, że połączenie ze sobą takich dwóch odmiennych temperamentów jak Alex i Julian nie podziała zbyt dobrze. Myliłam się! Czasami nie sposób było się nie uśmiechnąć. Czasem trzeba było wybuchnąć śmiechem. Trzeba było się denerwować, raz na jednego, raz na drugiego i trzeba było się smucić. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Więc mówicie, że to antyutopia? No nie wiem…
"Requiem" zrobiło na mnie wrażenie. Po raz pierwszy przy tej serii muszę stwierdzić – ta książka nie była przewidywalna. Nie brakowało oczywiście minusów, ale ich znikoma ilość sprawia, że nie musiałabym w ogóle o nich wspominać. Z resztą to tylko moja subiektywna opinia. Otóż nie podobało mi się rozwiązanie akcji w przypadku Hany i brak relacji między byłymi przyjaciółkami, choć tak wiele miały sobie do powiedzenia. Reszta w tym przypadku była w porządku. Brakowało mi także jakiejś kropki nad i w przypadku porzuconego chłopaka (by nie zdradzać kto nim był).
No i w końcu – przepraszam, że to powiem – cała trylogia skojarzyła mi się z sagą „Zmierzchu”. Ale zanim wszyscy przeciwnicy wyrzucą komputer przez okno by tego nie czytać dodam natychmiast, że trylogia „Delirium” była znacznie lepsza (nie ubliżając sadze Pani Meyer). No ale sami zauważcie – pierwsza część opisuje losy dziewczyny, która zakochała się w kimś, w kim nie powinna. W dodatku miłość została odwzajemniona. Druga część – chłopaka nie ma. Odszedł. A dziewczyna popada w depresję i szuka pocieszenia w ekstremalnych sytuacjach, dzięki którym czuje obecność ukochanego. Pod koniec tej części ukochany powraca. I w końcu część trzecia – walka pomiędzy dwoma mężczyznami. Próba dokonania wyboru. Dobrze, że Lauren Oliver nie pisała o wampirach. Mogłoby się to źle skończyć.
Czy wspominałam, że w „Pandemonium” dreszcze jeszcze częściej dawały o sobie znać? O nie, teraz nie dają o sobie znać… Teraz po prostu nie znikają. Ale ich ciągła obecność sprawia, że czytelnik w końcu się przyzwyczaja i już ich nie czuje. Przynajmniej póki nie zbliża się ku końcowi. Aż szkoda, że nie ma już po co sięgać, czego kontynuować. Ale z drugiej strony to dobrze. Nie chciałabym kontynuacji. Dzięki takiemu zakończeniu można samemu snuć dalszą opowieść. Tak długo, aż się nie znudzi.
Reasumując – warto. Choćby dla tej historii. Dla tych ludzi. Dla wszystkich, którzy zginęli i próbują żyć dalej. W świecie, na którym miłość miała zostać zabita. W mieście, które wybudza się wśród płomieni niczym feniks z popiołów. Choćby po to, by się dowiedzieć, czy mury w końcu runą.
A jeśli jeszcze nie czytaliście, piszcie opinie na temat recenzji.
Każdy głos jest mile widziany.
"Pandemonium" mnie strasznie zawiodła, głównie przez przewidywalność. Oby "Requiem" było tak dobre jak mówisz ;) Sama jestem za Julianem! A jeśli nie wygra, to wyrzucę książkę przez okno ^^
OdpowiedzUsuńSeria też mi trochę przypomina "Zmierzch"... Ze schematu. I trochę "Igrzyska śmierci". Ale i tak muszę dokończyć trylogię!
Pozdrawiam :D
Tak! Mi również przypominała "Igrzyska". Ale już o tym nie wspomniałam, bo "Zmierzch" znacznie bardziej ;) Jeśli chodzi o przewidywalność, to "Delirium" i "Pandemonium" był dla mnie ZBYT przewidywalne. Natomiast ostatnia część to ogromne zaskoczenie :)
UsuńPrzeczytałam "Delirium" lecz to nie moje klimaty,więc przez "Pandemonium" nie dałam rady przebrnąć, a tej części nawet nie będę próbować czytać.
OdpowiedzUsuńHaha, jesteś chyba pierwszą osobą, która to pisze :) Wiadomo - wszystko zależy od gustu :)
UsuńPodobna do „Zmierzchu”, serio? Osobiście przeczytałam całą sagę Meyer i trylogię „Delirium” i przyznaję, że nie zauważyłam podobieństwa. Bella była sierotą (w niedosłownym tego słowa znaczeniu), która non stop myślała nad Edwardem, jaki to on jest, i same `ochy` i `achy`. Ale dobra, nie drążę tematu. Dodam jeszcze tylko, że ja całą trylogię kocham bardzo mocno. Może po prostu lubię tego typu historie jak „Delirium” :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wydaję mi się, że schemat jest podobny. Dziewczyna zakochuje się bez pamięci, potem traci ukochanego, spotyka pocieszenie, a na koniec musi wybrać. Podobieństwo jak najbardziej jest ;D
UsuńJakby tak na to spojrzeć, to zawsze coś się znajdzie :P Ja tam nigdy nie zestawiałam tych dwóch serii razem i raczej nie zamierzam tego zrobić, bo jak dla mnie nawet jeśli jakieś podobieństwa są to nieliczne :)
Usuń"Requiem" czytałam i nawet mi się podobało. W mojej ocenie lepsze niż pierwsza część, ale gorsze od "Pandemonium" :)
Chodziło mi o schemat, tak jak napisała Zienka P. :) Broń Boże, nie mówię, że bohaterzy byli tacy sami, czy zdarzenia. Po prostu sam schemat zakochania, straty i powrotu, oraz walki między dwojgiem ludzi :)
UsuńNessie - wg mnie też "Requiem" było lepsze niż "Delirium", ale gorsze niż "Pandemonium". :)
Widzę wiele podobieństw między moją a Twoją recenzją, ale absolutnie nie porównałabym "Zmierzchu" do "Delirium". Obie serie uwielbiam, ale jak dla mnie są one zupełnie inne.
OdpowiedzUsuńCo do zakończenia - mnie ono całkowicie rozczarowało i choć faktycznie wszystko zostało niby powiedziane, dla mnie jest to wciąż zbyt mało. Ogólnie kocham wszystkie trzy tomy, ale "Requiem", a właściwie jego koniec, pozostawił lekką pustkę w moim sercu i to mnie trochę wkurza :P
Dokładnie :) Też tak uważam :)
Usuńpierwszy raz widzę nie czytałam ;D
OdpowiedzUsuńPolecam! :)
UsuńZakupiłam sobie pod wpływem emocji i samych pozytywnych recenzji, które czytałam na różnych blogach "Delirium" i...no właśnie leży, i nie mogę się jakoś zabrać za nią. Wiadomo, ze najpierw muszę przeczytać pierwszą część i wtedy zobaczę, czy wpasowała się ona w mój gust, czy raczej pasuję i dalszych części nie czytam:)
OdpowiedzUsuńKolejny blog. Kolejne recenzje tej trylogii. Kolejne dobre słowa.
OdpowiedzUsuńNaprawdę już nie wiem, co sądzić o tej sadzę. Wszyscy, wszyscy ją chwalą, łatwiejsze jest znalezienie igły w stogi siana, niż znaleźć złe słowa na temat "Delirium" ( o drugiej książce znalałam tylko jedną, nie do końca negatywną recke). Więc od razu nasuwa się głos, słowa, że po prostu trzeba sięgnąc po tą książkę, trylogie. Ale nie mam jak. Od dziś oszczędzam, bo muszę to mieć. Tylko tak po mału, z dystansem zastanwaiam sie czy może tak naprawdę cholernie warto? Moja lista książek, które czekają na przeczytan jest zajęta do końca roku i czasami troszkę ją "naginam", by przeczytać jakąś chwaloną, dobrą książkę, lub jakąs która mo się podoba. I taka saga jest na pewno HP, czy Igrzyska, ale nie do końca jestem przekonana, czy dla "Delirium" warto. Przepraszam za moje ględzenie, i że powinnam skomentować recenzje pierwszej części, a nie ostatniej. Obserwuję ;)
Pozdrawiam
To raczej trudny wybór, dlatego jeśli będziesz się zastanawiać nad tym, którą trylogię/serię kupić najpierw, nigdy nie wybierzesz. Do "Harrego Pottera" mam ogromny sentyment, bo to dzięki niemu pokochałam książki tak naprawdę i zawsze będę wracać do tej serii, a ile razy ją zacznę, zawsze będzie tak samo dobra. "Igrzyska" podbiły świat i nie można ich z niczym porównywać. A jeśli chodzi o "Delirium", to zauważyłam że postawy czytelnicze dzielą się na dwie kategorie. Pierwsza: "Delirium" jest świetne, a "Pandemonium" i "Requiem" tylko gorsze i nie nadaje się do czytania. Druga: "Delirium" było dobre, "Pandemonium" lepsze, a "Requiem" gorsze od "Pandemonium", ale lepsze od "Delirium". Tak naprawdę sama musisz zdecydować co sądzisz na ten temat, bo gusta są bardzo różne. Znam ludzi, którzy nigdy nie poznali HP (co dla mnie wydaje się być niemożliwe). Znam też ludzi, którzy nie znają "Igrzysk", a "Delirium" jest mniej popularne niż "Igrzyska". Dlatego nie podpowiem Ci co wybrać najpierw. Nie w tych trzech przypadkach :)
UsuńRozumiem, ja również mam wieeeeeeelki sentyment do HP i gdyby nie ta seria, nigdy nie przeczytałabym innych książek. W sumie "Igrzyska" były moją deską ratunku. Był to wtedy okres, gdy znów sięgnęłam po HP i znów przeżywałam koniec serii, śmierć bohaterów etc., dlatego przeczytałam Igrzyska. Fakt, najpierw to nie było to samo: jakieś Panem, zabijanie sie nawzajem, ale pod koniec Kosogłosa płakałam. Nie wiem czy dobrze Cie zrozumiałam, jeśli tak to powiem, że czytałam HP (kilakdziesiąt razy) oraz Igrzyska (kilka razy). "Delirium" nie zaczelam, ale się włśnie zastanawiam czy warto, czy przeniosę się w taki świat, który - gdy się skończy - będę opłakiwać. Wiem, że sama muszę podjąć decyzję, ale po tylu recenzjach już sama nie wiem co mysleć o tej trylogii.
UsuńPozdrawiam ;)
Ja osobiście nie płakałam na "Delirium", za to często mi mroziło krew w żyłach, zwłaszcza przez zakończenia. Trylogia jest całkiem przyjemna i osadzona w kontekście walk, ale nie tak krwawych jak w "Igrzyskach". Bardziej politycznych tak w zasadzie. Ogólny wątek jest bardzo ciekawy, ale to na pewno nie to samo co "Igrzyska", a tym bardziej HP. Ale na pewno warto przeczytać :)
UsuńIntrygująca recenzja. Mnóstwo niedopowiedzeń, które potęgują ciekawość :)
OdpowiedzUsuń