„Ocean wzywa Vanessę, lecz ona rozpaczliwie stara się zagłuszyć jego wołanie. Kiedy dziewczyna wraca do nadmorskiego miasteczka na wakacje, wszystko przypomina jej o byłym chłopaku, Simonie. Nadal go kocha i pragnie naprawić dawne błędy. Ale czy powinna zbliżać się do Simona, skoro jest teraz potworem zadającym ból? Czy ukochany odwzajemni jej uczucie, gdy pozna prawdę? Vanessa musi podążać za swą nową naturą, nie zważając na ofiary…”
Kolejne wakacje w Winter Harbor. Po trzecią część sięgnęłam zaraz po przeczytaniu drugiej. Byłam bardzo ciekawa czym tym razem zaskoczy mnie autorka. Na szczęście nie zawiodłam się.
Przyznaję, że było parę rzeczy, które zaczęły mnie irytować. Jestem rozbita pomiędzy początkiem
a zakończeniem książki. Niestety pierwsze strony były nudne. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich części, nie wciągnęły mnie od razu w świat Vanessy. Później było lepiej. W zasadzie nie trzeba było długo na to czekać, więc mogę pominąć milczeniem ten wstęp. Nie zamierzam natomiast pomijać kwestii powiązania „Mrocznej toni” z „Głębią”. Denerwował mnie silny kontrast pomiędzy Paige i Vanessą. Rozumiem, że Paige przeszła więcej i była silniejsza, ale bez przesady... Oprócz tego przez cały czas zastanawiałam się gdzie podziała się Charlotte.
A osoby, które czytały tę część wiedzą, że bohaterka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. (Nie będę zdradzać szczegółów). W każdym razie zabolało mnie to tak samo, jak nagłe zniknięcie Parkera. Jeśli się nie mylę, tutaj został on wymieniony trzy, może cztery razy… Uważam, że ze względu na drugą część, ta postać powinna mieć więcej miejsca. Ale nie da się ukryć – jego brak znakomicie zadziałał na wyobraźnię. Nie wiem, może to kwestia tego, że zabrałam się za tę część zaraz po „Głębi”, ale do samego końca myślałam, że to on jest sprawcą tego wszystkiego, co się działo.
Tricia Rayburn i tym razem zakończyła każdy rozdział w momencie największego napięcia. Trzeba było czytać dalej. Nawet mimo nieco nudnego początku, za pierwszym zamachem przeczytałam prawie połowę książki.
I w tej połowie stanęłam na rozdrożu. Zdałam sobie sprawę, że niedługo skończę czytać, a wtedy będę wiedzieć jak się potoczyły losy Vanessy. Tak więc z jednej strony nie mogłam się doczekać końca, a z drugiej wcale nie chciałam kończyć. Muszę przyznać, że jak na ostatnią część trylogii, autorka naprawdę się popisała. Rzadko się zdarza, by ostatnia powieść była tak fascynująca (a chyba nawet bardziej) jak pierwsza część. Zostałam całkowicie pochłonięta - do tego stopnia, że czasem miałam ochotę wyskoczyć z fotela i napić się wody z solą. Potrzebowałam czegoś, co pomoże mojemu ciału nie uschnąć. Czułam tę samą bliskość dwojga zakochanych ludzi i – jak zawsze – miałam gęsią skórkę i przez prawie całą książkę odczuwałam dreszcze rozchodzące się wzdłuż pleców i niżej, do nóg.
Ta trylogia zdecydowanie ląduje na mojej górnej półce. Kiedy skończyłam czytać „Mroczną toń”, miałam ochotę zacząć jeszcze raz od początku. Ponownie zachwycić się „Syreną”, zaraz po niej przejść do „Głębi” i od razu wypłynąć w „Mroczną toń”.
Zanim zakończę recenzję, parę słów o tytułach. Wiadomo, dlaczego pierwsza część to „Syrena”.
Uważam jednak, że tytuły pozostałych dwóch dzieł podkreśliły geniusz Tricii. Tych, którzy lubią pofilozofować nad książką nieco dłużej, nie powinno to dziwić. Można łatwo zauważyć, że tytułowa głębia nie odnosi się tylko do oceanu, lecz także odczuć głównej bohaterki. Zarówno jej postawy zewnętrznej, jak i wewnętrznych rozterek. Natomiast użycie mrocznej toni w kulminacyjnym momencie okazało się bardzo trafione. Do tych dwóch słów dąży się przez całą książkę, a gdy można je w końcu przeczytać, ekscytacja rośnie do maksimum. Czytelnik zdaje sobie wtedy sprawę co tak naprawdę się dzieje, do czego doszedł, do czego doszła Vanessa i jej nowe życie. A zaraz po napięciu następuje jeszcze większe, bo okazuje się, że sama końcówka powieści przynosi jeszcze więcej zaskoczeń i nagłych zwrotów akcji, których – jak zwykle – nikt by się nie spodziewał.
Ponownie ostrzegam tych, którzy od czasu do czasu muszą się wysypiać.
Nie czytajcie tego wieczorami, bo nie można się oderwać…
A jeśli jeszcze jej nie czytaliście, piszcie opinie na temat recenzji.
Każdy głos jest mile widziany.
Szczerze, to czytałam "Syrenę" - podobała mi się bardzo, jeśli zaś chodzi o "Głębię", było trochę gorzej. Nie pamiętam już nawet, czy dotarłam do końca, bo ogromnie zniechęcił mnie moment, w którym Simon i Vanessa się rozstali :( Nie lubię nie kończyć książek, ale cała ochota na czytanie w tamtym momencie się ulotniła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)