„Dla Vanessy i Justine Sands miały to być zwyczajne wakacje w miasteczku Winter Harbor. Jednak któregoś dnia, po burzliwej rodzinnej kłótni, Justine udaje się nad urwisko, by poskakać do wody, a nazajutrz fale wyrzucają jej ciało na brzeg. Vanessa przeczuwa, że to coś więcej niż nieszczęśliwy wypadek. Wkrótce następuje seria tragicznych zdarzeń – przerażeni mieszkańcy nadmorskiego miasteczka znajdują na plaży ciała mężczyzn z twarzami zastygłymi w szerokim uśmiechu… Czy to, co odkryje Vanessa, może oznaczać koniec jej wakacyjnej miłości, a nawet życia, jakie dotąd wiodła?”
W czasach, w których na półkach księgarni odnaleźć można w większości wampiry i wilkołaki, postanowiłam oderwać się od przyjętych przez szersze grono odbiorców nowości i spróbować swoich sił w świecie równie fantastycznym, lecz mniej popularnym. I, choć szczerze mówiąc kupiłam książkę bez większego do niej przekonania, jestem w pełni usatysfakcjonowana z dokonanego wyboru.
„Syrena”. Po tytule (błędnie) wywnioskowałam, że cała książka będzie się opierać na historii mitycznych stworzeń, które uwodziły mężczyzn, by następnie wyrzucić ich na brzeg z błogim uśmiechem na twarzy. Książkę można czytać, czytać, czytać i aż do połowy zastanawiać się – gdzie są te wszystkie syreny?. Nie ma ich. A jednak tytuł w pełni trafia w schemat opowieści. Czytelnik cały czas czeka, a gdy dostaje to, czego chciał, jest zadowolony ze swojego oczekiwania.
Na okładce widnieją trzy przymiotniki – „tajemnicza, romantyczna, pełna grozy”. Nie da się lepiej tego opisać. Główna bohaterka od razu wprowadza odbiorcę w swój świat. Nie jest to jedna z wielu opowieści zaczynających się frazą „dawno, dawno temu”, opisem mieszkania, ani rodziny. Akcja rozpoczyna się na samym początku i trwa do samego końca, nie pozwalając się nudzić. Vanessa przedstawia kawałek swojej przeszłości zaczynają od wad.
Krótkiej historii dziecięcego strachu, który na pozór zostaje stłamszony. Następnie przenosi opowieść do czasów współczesnych bohaterom, powodując, iż poczucie lęku stopniowo narasta wraz z biegiem wydarzeń. Z kolejnymi stronami pojawiają się nowe zagadki, które trzeba rozwiązać. Co ciekawe, czytelnikowi może się wydawać, że zna już prawdę, a więc książka jest przewidywalna. Nic bardziej mylnego – zdaje się, że przy tej powieści każdy domysł prędzej czy później legnie w gruzach. Napięcie narasta i nie opada, co sprawia, że nie można oderwać się od lektury.
Co do bohaterów – ich sylwetki są bardzo dobrze nakreślone. Od razu wiadomo, czy się kogoś lubi, czy nie. Wewnętrzne rozterki każdej przedstawianej osoby skłaniają do refleksji i wielokrotnie zmuszają
do upierdliwego upominania bohaterów głosem rozlegającym się w głowie, no, chyba, że ktoś ma manię krzyczenia do książki na głos.
Od "Syreny" nie można się oderwać. Nie polecam czytania jej późnym wieczorem, bo grozi to utratą snu.
Bez wątpienia to jedna z tych powieści, które poznaje się z zapartym tchem w dzień i w nocy.
Całość można ze spokojem przeczytać w jeden dzień.
Podsumowując – polecam tę książkę każdemu.
Myślę, że spodoba się zarówno fanom fantastyki, jaki i innej literatury. Nie brakuje emocji.
Należy także zaznaczyć, że „Syrena” to pierwsza część trylogii. Na pocieszenie dodam, że pozostałe części są już dostępne w sprzedaży.
(Dowód na to, że nie należy oceniać książki po okładce)
(Ciekawi, poza jedną. Ale sami się dowiecie którą ;) )
Zgadzam się, nie należy czytać książki wieczorem, bo wciąga! :)
OdpowiedzUsuńNie miałam do czynienia, ani z tytułem, ani z autorką, ale bardzo ciekawa okładka i sądząc po recenzji treść.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na recenzję :Delirium" mi bardzo przypadło do gustu i jestem ciekawa także Twoje zdania :) Pozdrawiam serdecznie :)
Mam nadzieję, że już niedługo napiszę tę recenzję :) Jeszcze nie spotkałam osoby, która nie lubiłaby "Delirium" :)
UsuńUwielbiam tą książkę! ♥
OdpowiedzUsuń