Każdy czasami kieruje wzrok w stronę gwieździstego nieba. Niektórzy wypatrują spadających gwiazd, wypowiadają ciche życzenia, inni po prostu cieszą się widokiem nieprzemierzonej przestrzeni i lubią szukać konstelacji wśród milionów świecących punktów. Granatowe niebo rozświetlone częścią kosmosu jest piękne.
Dla bohaterów książki Matthew Quick’a jest ono ucieczką od codziennego życia w miejscu,
w którym nikt nie chce być.
Młody Finley nie mówi. Nie jest to jednak wynikiem brutalnej choroby, lecz jego własnego wyboru. Bohater nie lubi mówić i robi to jedynie w ostateczności, gdy naprawdę musi się odezwać. Chłopak mieszka wraz z ojcem
i niepełnosprawnym dziadkiem w Belmont, gdzie niebezpiecznie jest chodzić nie tylko nocą, ale również w ciągu dnia. W miasteczku bowiem królują mafie, których członkowie nie zawahają się zrobić krzywdy ludziom. Finley marzy jednie o tym, by uciec z tego piekła. Dlatego każdego dnia kładzie się na dachu i spoglądając w gwiazdy wypowiada bezgłośne życzenia. Tym wędrówkom w zapomnienie towarzyszy mu Erin – bliska przyjaciółka
i dziewczyna. Erin i Finley poznali się jednego wieczoru, gdy chłopiec grał w koszykówkę przed domem. Ta gra miała być dla niego ucieczką przed prawdą, o której nie chciał mówić. Dziewczyna również potrafiła grać, a że Finley kochał kosza tak bardzo jak Erin, obie były jego dziewczynami, zależnie od sezonu. Jest to prawda pozbawiona przesady, ponieważ gdy tylko zaczynał się sezon gry, chłopak zrywał z Erin, by móc całkowicie zatracić się w swojej drugiej kochance – koszykówce. Po sezonie para zawsze do siebie wracała. Jednego razu trener nastolatka poprosił go o dziwną przysługę, która zmieniła życie młodego gracza.
Miał się zaopiekować tajemniczym Numerem 21.
Książkę czytało się dość dziwnie, bo nie potrafiła mnie do siebie przekonać. Chociaż dokończenie jej zajęło mi jedynie sześć godzin, nie mogę powiedzieć, że historia mnie wciągnęła. Czytało się przyjemnie i czasem nawet ciekawie, jednak nie na tyle, bym pochłaniała opowieść z zapartym tchem. Plusem jest z całą pewnością duża, czytelna czcionka. Niestety sama treść zalicza się w większości do minusów. Nie zrozumcie mnie źle – historia była dobra. Jednak pech chciał, że tuż przed rozpoczęciem „Niezbędnika” w moje ręce trafiła „Alaska”. Tutaj klocki zdecydowanie się posypały. Okazało się bowiem, że w moich oczach „Niezbędnik obserwatorów gwiazd” jest zmienioną, gorszą wersją „Szukając Alaski” Greena. Przykro mi to mówić, ale w powieści Quicka doszukałam się zbyt wielu analogii. Począwszy od tajemniczego osobnika, który niespodziewanie wchodzi w życie głównego bohatera, przez tajemnicę, kończąc na losach głównych bohaterów. Co więcej, odszukałam nawet dwa identyczne cytaty, przy czym jeden z nich okazał się – tak samo jak w dziele Greena – niespełnioną obietnicą. Gdybym nie przeczytała wcześniej „Szukając Alaski”, zapewne uznałabym tę lekturę za ciekawą. Jednak nie powaliła ona na kolana i była dość banalna. Zakończenie tej historii było cukierkowe i całkowicie nie pasowało do całości.
Niestety książka miała dawać nadzieję, a jedyne co po sobie pozostawiła, to pytania o dalsze losy pozostałych bohaterów, którzy zniknęli w nieznanych okolicznościach. Tutaj wszystko potoczyło się idealnie, jakby świat był stworzony po to, by pomagać każdemu człowiekowi. Niektóre wydarzenia sprawiały, że zaczynałam się śmiać, ponieważ nie potrafiłam uwierzyć, że ktoś mógł wpaść na tak irracjonalny pomysł, by najpierw wszystko rozsypać, by później tę stertę gruzu złożyć do jeszcze lepszego porządku, niż przed połamaniem całości na kawałki. Zbyt często odnosiłam wrażenie, że autorowi brakuje pomysłu na ciąg dalszy.
Reasumując, książka była dobra, ale nie najlepsza. Ilość banalnych rozwiązań i przewidywalność całości sprawiła, że wolałam jej nie oceniać jako literatury na wysokim poziomie, lecz w granicach zwykłego czytadła na nudny wieczór. Być może gdyby nie wcześniejsza książka, ocena wyglądałaby inaczej. Jednak poza wskazaniem podobieństw, cała reszta nie różniłaby się tak bardzo. Portret psychologiczny Numeru 21 mógł być strzałem w dziesiątkę, ale autor wszystko obrócił w kawał. Szczypta wiedzy psychologicznej i wykorzystanie wielu wątków z udziałem tego bohatera mogły zmienić tę opowieść w kawał świetnej historii. Tak się jednak nie stało.
I pamiętajcie – wszystko zależy od gustu :)
Trochę zdziwiła mnie Twoja ocena, ponieważ jak do tej pory czytałam głownie pozytywne recenzję. Jeżeli o mnie chodzi to na razie mam w planach przeczytanie "Wybacz mi, Leonardzie" tego autora. Książkę tą mam już u siebie w domu i czeka na przeczytanie, więc jak mi się spodoba to z pewnością bedę polować na inne dzieła tego autora.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz czytam recenzję tej książki z tak niską oceną. Mam w planie tę powieść. Ciekawe jakie będę miała odczucia. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWiele osób oceniło tę pozycję podobnie, jak Ty. Dlatego też wolę sobie odpuścić tę lekturę, aby poznać coś ciekawszego ;)
OdpowiedzUsuńA ja już się spotykałam z recenzjami, które nie były aż tak pozytywne i to mi daje do myślenia, że może rzeczywiście, że nie jest to taka rewelacyjna książka. Na razie nie mam w planach.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o tej książce, a teraz nawet nie wiem czy jest sens brania się za nią. :)
OdpowiedzUsuńA ja byłam nią oczarowana, może nie zwracałam takiej uwagi na banały, chyba skupiłam się na tej nadziei, którą chciano mi przekazać :) W każdym razie, wspominam bardzo miło :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, ale z tego co czytałam, to zbierał on nawet pozytywne recenzje. Ciekawe, że oceniłaś "Niezbędnik..." na dosyć przeciętną powieść. Nie, żeby mnie bardzo do tej książki korciło, ale teraz mam na nią troszeczkę mniejszą ochotę niż wcześniej :)
OdpowiedzUsuń