Do przeczytania tej książki skłoniła mnie przepiękna okładka, po której spodziewałam się spokojnej, idealnej na letnie upały historii. Wcześniej nie czytywałam takich opowieści, jednak w tej coś mnie urzekło już na samym początku, gdy tylko przeczytałam blurb po drugiej stronie okładki.
Midge, zakochana w akwarelach malarka, postanawia opuścić ukochane Chicago i udać się w podróż swego życia. Celem jej wyprawy ma być Paryż, w którym kobieta chce zapomnieć na krótką chwilę o rodzinie oraz o tym, że mimo prawie trzydziestu lat życia nadal jest panną. Jest rok 1960, a w tych czasach każda kobieta po dwudziestym roku życia powinna znaleźć sobie męża. Chociaż Midge od jakiegoś czasu spotyka się ze swoim chłopakiem Charlim, nie dostrzega dla tego związku przyszłości. Paryż ma odmienić jej życie i tak się właśnie dzieje. Jedna z wystaw malarskich zwiedzanych po przyjeździe nie jest nawet w połowie tak urokliwa jak mężczyzna, którego główna bohaterka dostrzega przy wejściu do galerii. Yves, artysta francuskiego pochodzenia podbija serce młodej Amerykanki i już tego samego dnia młodzi wybierają się do domu mężczyzny, by wspólnie oglądać jego dzieła.
Po pewnym czasie para pod wpływem impulsu bierze ślub i oczekuje narodzin córeczki. Gdy rodzina jest już w pełni, jedyne czego jej brakuje, to dom. Staje się nim olbrzymia, bo licząca aż siedem budynków, posiadłość La Salle w malowniczej Bretanii. I kiedy wydaje się, że nic nie może zburzyć spokoju i miłości między całą trójką,
zaczynają się problemy.
Historia opisana na kartach tej książki zdaje się być tak idylliczna, że aż trudno uwierzyć w jej prawdziwość.
W istocie nie jest to typowy bestseller, który można pochłonąć w jeden dzień. Mimo niewielkiej objętości książkę czyta się z pewnym oporem, który znacznie przeszkadza odbiorcy. Choć nie jest to pamiętnik, autorka ujęła całość jako „wspomnienia miłości i straty na francuskiej prowincji”. Zazwyczaj takie opowieści czyta się z dużym zainteresowaniem, a kartki z łatwością przelatują przez palce. Tym razem jest inaczej, ponieważ Marjorie postanowiła nie wzbogacać treści. Jest to zbiór kilku lat życia na wsi, do której kobieta musiała się przyzwyczaić i jej codzienności, która nie była łatwa, gdyż nacechowały ją złe wybory. Jedyną osobą godną uwagi była staruszka Jeanne, dzięki której Midge potrafiła przejść przez swoje osobiste piekło. Dzięki spotkaniom w jej domu można było co jakiś czas wybuchnąć śmiechem, co znacznie umilało odbiór całości. Nie zmienia to faktu, że kilka zabawnych dialogów nie złagodzi ogromu monotonności rozsiewającej aurę dookoła czytelnika podczas czytania.
Już na początku można było odczuć frustrację spowodowaną językiem, przez który co chwilę przewijały się francuskie zwroty bez ich tłumaczeń w przypisach. Podobne odczucia towarzyszyły opisom głównych bohaterów. Odniosłam wrażenie, że autorka skupiła się na opisaniu barw i malowniczych okolic La Salle, a także na pokazaniu więzi, jaka wytworzyła się podczas spotkań z Jeanne. Jednak główny wątek tej historii – czyli miłość Midge i Yvesa – urwał się tak szybko, jak się rozpoczął. Powód był bardzo dobry, ale pojawiło się zbyt wiele skoków w czasie, zwłaszcza przy fragmentach, w których ten środek byłby szczególnie istotny i mógłby zainteresować czytelnika. Podobnie było z córeczką Midge. Na początku dwuipółletniej, później starszej o rok, a pod koniec pięcioletniej dziewczynki, której udział w książce polegał na wspomnieniu, że jest. Jej egzystencja na tle całego wiejskiego życia wypadła tak blado, jakby matka w ogóle nie interesowała się losem swojego dziecka. Choć i w tym przypadku autorka wplotła kilka momentów, w których obawiała się o małą, nie były opisane w sposób, który mógłby emocjonalnie wpłynąć na czytelnika, nawet jeśli wydarzenia mogły przerażać samą bohaterkę.
Nie miałam szczególnych wymagań co do tej książki i mimo to bardzo się na niej zawiodłam. Przykro mi to mówić, jednak autorka nie potrafiła wzbudzić w czytelniku emocji podczas opisywania swojego życia. Gdybym nie wiedziała, że historia wydarzyła się naprawdę, bardzo szybko bym o niej zapomniała. Nie jestem pewna komu mogłabym polecić tę opowieść, ponieważ przez długi czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że książka mogłaby być dołączona do długiej sagi sprzedawanej w kioskach ruchu za drobne pieniądze. Oczywiście jeśli ktoś uwielbia długie opisy scenerii zagranicznych wsi i nie przeszkadza mu czytanie o monotonnej wiejskiej codzienności z lat sześćdziesiątych, całość może mu się spodobać. Co do powyższej opinii, należałoby z pewnością wziąć pod uwagę, że taka literatura do mnie nie przemawia, a wszystko zależy od gustu.
2/6 - szkoda na nią czasu.
OdpowiedzUsuńOj to już wiem, że tę lekturę mogę sobie z czystym sumieniem odpuścić.
OdpowiedzUsuńJak piękna okładka, ale szkoda, że jej treść jest taka niedopracowana i bez emocji. Szkoda, wielka szkoda. Niemniej jednak ufam twojej recenzji, dlatego nie będę marnować na nią swojego, cennego czasu.
OdpowiedzUsuńNo niestety nie zawsze piękna okładka świadczy o równie pięknej zawartości
OdpowiedzUsuńkolodynska.pl
O nie... Sądziłam, że będzie to dobra powieść. Jak najbardziej jest w moim typie, bo lubuję się w takich obyczajówkach, idealnych na wakacje, ale ten język, te nieprzetłumaczone zwroty i wszechobecna irytacja z tego powodu... Nie, ja podziękuję.
OdpowiedzUsuńNie moja tematyka i klimaty, a ocena też nie zachęca, także odpuszczę ją sobie.
OdpowiedzUsuńOjoj. Mogłam zajrzeć do Ciebie zanim kupiłam książkę :/ Tak jak Ciebie skusiła mnie okładka,przepiękna :/
OdpowiedzUsuńOkładka urzekająca, szkoda, że słabo wypadła.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie podziękuję za tę książkę, wiem, że by mnie tylko zdenerwowała :)
OdpowiedzUsuńRaczej po nią nie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńchyba po nią nie sięgne , recenzja nie zachęca a ja mam podobny gust :)
OdpowiedzUsuńJeśli masz chwile wpadnij : http://zaczytanamarzycielka8.blogspot.com/