„Życie, ile to trwa?”
„My, dzieci z dworca ZOO” to książka, koło której nie sposób przejść obojętnie. Znają ją prawie wszyscy, jeśli nie z treści, to z ekranizacji. Opisana historia była tak tragiczna, że aż trudno było uwierzyć, że takie rzeczy działy, czy też dzieją się naprawdę. A jednak niepokojący i jednocześnie intrygujący był koniec tej historii. Nastoletnia Christiane wyjechała na wieś i nie było wiadomo jak dalej potoczyły się jej losy. Czy nadal zażywała narkotyki? Czy udało jej się wyjść z nałogu? Co z Detlefem?
Po biografie sięgam rzadko, prawie nigdy. Jednak autobiografie to zupełnie inna bajka. Inaczej czyta się o życiu widzianym z punktu widzenia osoby trzeciej, nawet jeśli jest nim niebywale bliski przyjaciel, a inaczej patrząc na świat tymi samymi oczami, co sama autorka. Gdy zaproponowano mi przeczytanie książki „Życie mimo wszystko”, nie wahałam się ani chwili. Pamiętam, że lektura pierwszej historii wywarła na mnie ogromne wrażenie i nie spodobało mi się tak niepewne zakończenie. Dziś, po wielu latach miałam okazję odkryć dalsze losy teraz już dorosłej kobiety, która tak dogłębnie trafiła do mojego serca.
A więc pamiętacie ją? Bardzo młodą nastolatkę, narkomankę z Zachodniego Berlina? Jej życie nigdy nie było kolorowe. Ciągłe problemy z ojcem, matką, paniczny lęk przed samotnością, towarzystwo, środowisko w jakim dorastała dziewczyna… To wszystko wpłynęło na nią w bardzo zły sposób i trwale umieściło w świecie narkotyków. Na początku przestraszona wizją strzykawki w żyle, później już na stałe zażywająca twarde narkotyki, nigdy nie myślała, że kontrola jest złudna. Z odwiecznym „wiem co robię” na ustach nie zauważyła tego momentu, w którym to nie ona miała kontrolę nad narkotykami, ale narkotyki przejęły tę kontrolę nad nią. Tak naprawdę nikt by się nie spodziewał, że ta młoda dziewczyna, tak wcześnie uzależniona od heroiny, dożyje swego wieku. Nawet ona sama.
Christiane Felscherinow niedługo skończy pięćdziesiąt dwa lata. Jej życie cały czas jest naznaczone piętnem z przeszłości. Kobieta nie otrzymuje z zewnątrz ani chwili spokoju. Przed jej mieszkaniem ciągle znajdują się jacyś reporterzy, paparazzi, fotografowie, osoby, które nierzadko wypisują w pismach kłamstwa na temat jej teraźniejszego życia. Christiane ma tego wszystkiego dosyć, aż zaczyna żałować, że kiedykolwiek doszło do wydania książki opisującej jej życie. Tym bardziej na początku może dziwić fakt, że po tylu latach pojawia się kolejna pozycja opisująca jej codzienność. Jednak im dłużej się czyta wyznania, tym lepiej rozumie się każdą podjętą przez kobietę decyzję. Biografia (wtedy jeszcze) nastolatki przyniosła ogromne zyski pieniężne. Osobiście zastanawiałam się czy tak duża kwota ułatwi dziewczynie dalsze korzystanie z narkotyków. Jednak autorka bardzo mnie zaskoczyła. Okazało się, że nigdy nie była skłonna do wydawania pieniędzy. Przeciwnie – wolała je ulokować, by w przyszłości mieć z nich jeszcze większe zyski. W nowej książce nie ma żadnego owijania w bawełnę. Fakty są dokładne i pełne szczegółów, nawet jeśli nie są one przyjemne. Niektóre wydarzenia szokują, sprawiają, że kręci się głową z niedowierzaniem. Inne wywołują jeden z tych rodzajów bólu, który każe natychmiast odłożyć książkę, bo aż strach uświadamiać sobie, że ta osoba, ZWŁASZCZA ta osoba, która tyle przeszła, była zdolna zrobić coś takiego bezbronnym stworzeniom. Z drugiej jednak strony te wybory nie powinny dziwić i wszystkie mają swoje uzasadnienie. Jak sama Christiane podkreśla – nigdy nie chciała i nie potrzebowała współczucia. W pełni zdawała sobie sprawę z tego, że zniszczyła swoje życie. Mimo wszystko społeczeństwo zdawało się jeszcze bardziej utrudnić to, co z niego zostało.
Kobieta poznała w swoim życiu wiele wspaniałych osobistości, ściśle związanych ze światem muzyki. Miała okazję osobiście spotkać się z Davidem Bowie, a także Van Halen’em. Zresztą – jak się okazało – przebywała wraz z zespołem, gdy powstawał słynny utwór „Jump”! Takiego życia można by pozazdrościć. Jednak jakości życia już niekoniecznie. Czym ostatecznie stała się owa egzystencja? Życiem z psem. Do dziś. Christiane nie musiała być „skazana” na obecność jedynie zwierzęcia. W 1996 roku urodziła syna i – jak twierdzi – to było jedyne, co w życiu dobrze zrobiła. Wiele osób na pewno zadawało sobie pytanie czy to dobra decyzja. W końcu jaką matką mogłaby być była narkomanka, alkoholiczka, uzależniona od metadonu? Otóż prawda jest taka, że Christiane była i nadal jest doskonałą matką, której postanowiono odebrać syna. Skrzywdzono w ten sposób nie tylko ją, ale też dziecko, które było tak duże i w tak silny sposób przywiązane do matki, że w pełni odniosło skutki rozstania. Utrata syna oznaczała powrót do nałogu i jednocześnie utratę ostatniej możliwości odzyskania odebranego dziecka. To był największy cios, jaki można było zadać matce i jednocześnie najgorsze, co według Christiane spotkało ją w życiu.
Trudno opisywać wszystko to, co przydarzyło się autorce książki. Tych zdarzeń było tak wiele, że aż ciarki przechodzą po plecach, gdy człowiek uświadomi sobie, że wcale nie czyta fabularnej książki i opisana historia wydarzyła się naprawdę. Myślę, że Christiane Felscherinow nigdy nie dostrzegła ogromnego pokładu siły, jaki tkwił w jej wnętrzu. Przeczytanie jej autobiografii zajęło mi dwa dni i nawet teraz jestem w stanie wszystko rzucić, by zagłębić się w niej ponownie. Podziwiam tę kobietę za jej upór, miłość, w pewien sposób niedostrzegalny na pierwszy rzut oka heroizm. Podziwiam ją za odwagę, dzięki której była w stanie powrócić do przeszłości i pokazać świat z własnego punktu widzenia. „Życie mimo wszystko” to kolejna książka, po „My, dzieci z dworca ZOO”, która powinna znaleźć się na półkach we wszystkich domach. Jej czytanie nie zabiera wiele czasu, a jest godne każdej sekundy naszego życia. Życia bez narkotyków.
Za możliwość poznania tej wspaniałej książki dziękuję wydawnictwu Iskry oraz grupie Sztukater.
"My Dzieci z Dworca Zoo" czytałam w liceum jakoś, szokująca była to dla mnie historia i też zżymałam się na niejasne zakończenie. Teraz pojawiła się druga książka i na pewno ją przeczytam. Szkoda tylko, że jednak życie się autorce nie ułożyło. Może gdyby nie odebrano jej syna to nie wróciłaby znów do nałogu.
OdpowiedzUsuńMówiąc, że powróciła do nałogu miałam na myśli heroinę. Przez cały czas paliła marihuanę i lekkie narkotyki, a także piła alkohol. Dopiero od dwudziestu kilku lat jest na metadonie.
UsuńChristiane nie odebrano syna. Gdyby podjęła terapię syn byłby z nią, nie chciała tego zrobić. Przez całe życie była samotna, bez głębszych relacji. Ona nie wróciła do nałogu, nigdy z niego nie wyszła, "była w abstynencji" a przynajmniej tak nazywała stan w którym tylko brała kokainę, paliła marihuanę, piła ogromne ilości alkoholu. I ten ciągły stan niepokoju, zagrożenia, jak w takim świecie mógł się rozwijać młody człowiek? Nie potrafiła być szczęśliwa nie mogła nauczyć tego syna, którego zresztą (jak wyczytałem w książce) traktowała przedmiotowo.
OdpowiedzUsuńWybór terapii był poruszany w momencie, w którym miała iść do więzienia i wtedy faktycznie nie podjęła terapii. Jednak gdy jej syn się urodził była czysta. Problemy zaczęły się gdy bez jej wiedzy chciano jej go odebrać. Ale kochała syna z wzajemnością i nie zauważyłam tam przedmiotowego traktowania. Jej emocje z psychologicznego punktu widzenia były naturalne. Co więcej, później przyznała rację temu, co napisałeś. Jednak dopiero wtedy gdy "powróciła do nałogu", czyli heroiny. Ale wiadomo, że każdy odczyta książkę inaczej. Dziękuję za komentarz :)
UsuńMoment, czysta? Str.107 "Od czasu do czasu wypalałam skręta, najczęściej otwarcie przy Phillipie" i stronę dalej "przyznaję, że kiedy spotykałam stare znajome po drodze do lekarza, które miały herę do wciągania i niestety nie zawsze mówiłem nie." A wcześniej - prostytucja krótko po urodzeniu dziecka (104).
UsuńOna cały czas była na emocjonalnej huśtawce, wspomaganej przez środki. Byc może dziecko skrzywdzono, pozwalając jej tak długo opiekować się nim
Od czasu do czasu nie oznacza, że cały czas. Ale z ogólnego opisu wynika, że dla dziecka była bardzo dobrą matką. Wychowywała syna tak, by nie miał złego dzieciństwa (jak ona sama), troszczyła się o to, by czerpał z dobrych wzorców. Chłopak ani razu nie palił, nie brał narkotyków. Christiane przyznała się do błędów, które popełniła jak już miała dziecko, bo każdy je popełnia. A nie można wymagać od tak silnie uzależnionej osoby, żeby wiecznie była czysta, bo dla takich osób to po prostu nie jest możliwe. Fakt, była na emocjonalnej huśtawce, ale nie tylko to jedno źródło opisuje jak dobrą była matką.
UsuńNo i prawda jest taka, że tak małe dawki jakie wtedy od czasu do czasu brała nie powodowały odlotów jak po kilku gramach. To również zostało opisane w książce. To oczywiście nie usprawiedliwia jej zachowania i nie było ono dobre. Jednak nie można powiedzieć, że była złą matką.
Nie można być trochę w ciąży, nie można trochę być w abstynencji. Albo jesteś czysta/y albo bierzesz. To taka prosta prawda. Była na huśtawce, bo nie chciała, albo nie potrafiła tego zmienić. Tak czy inaczej nie chciałbym być takim ojcem, czy dzieckiem takiej matki. To straszliwy ciężar. Czy była lepsza matką niż jej własna matka? Nie sądzę. Co czuł jej syn w związku z tym co stało się w ich życiu - złość do niej.
UsuńTak ciężkie uzależnienie? Znam dziesiątki osób uzależnionych od heroiny, które są w abstynencji od lat dziesięciu, dwudziestu czy dłużej. W abstynencji, to znaczy nie palą, nie używają. I są szczęśliwe. Ale do tego potrzeba odwagi i siły.
Mam wiele współczucia dla Christiany, jej życie było smutne, samotne, było wielką ucieczką przed cierpieniem i brakiem kontaktu z ludźmi.
Mam też do niej złość w związku z tym jak straszliwie skrzywdziła swojego syna, cała odpowiedzialność zrzucają na innych.
Ale w zasadzie ona nie skrzywdziła swojego syna. Chłopak miał do niej żal, bo poddała się w momencie, gdy jej potrzebował - prawda. To był zły wybór, ale ona zdawała sobie z tego sprawę. Masz rację, to ogromny ciężar, którego nie potrafiła podźwignąć i z tego powodu ostatecznie przyznała rację, że dobrym wyborem było umieszczenie chłopaka w innej rodzinie, która była zdrowa i zapewniała mu kontakt z innymi dziećmi. Z drugiej jednak strony to właśnie osoby, które go odebrały Christiane go skrzywdziły, bo w tym wieku dziecko jest już w pełni przywiązane do matki, obojętnie jaka by ona nie była.
UsuńNie wszyscy mają tyle siły, ile osoby, które znasz. Prawdą jest też, że każdy organizm reaguje na narkotyki inaczej i dużo zależy od psychiki i tego co w niej siedzi. Przyznaję rację, że Christiane popełniła wiele błędów, które skutecznie zniszczyły jej życie.
Mimo wszystko nadal uważam, że była dobrą matką :)
Cieszę się z tej dyskusji, bo to dobrze, że każdy ma inne zdanie na temat tej książki i samej osoby Christiane. Jestem ciekawa co dziś powiedziałby Phillip, gdyby ktoś go zapytał co sądzi na ten temat i na temat swojej matki. Kto wie, może kiedyś ukaże się i jego książka.
Myślę że rozbieżności w ocenie, tego co napisała, czy opowiedziała o sobie Christiana wynika z różnicy w liczbie doświadczeń. Doświadczeń z życiem w którym obecne są narkotyki i takiego w którym ich już nie ma. Jakość w tym drugim przypadku jest zdecydowanie inna. Kontaktów z osobami używającymi i widoczną w nich tendencją do zrzucania z siebie odpowiedzialności za własne życie. Oraz dokładnemu przyjrzeniu się roli rodzica i ważności różnych czynników.
UsuńJest dla mnie jasne - Christiana starała się być świetną matką, ale z powodu różnych własnych deficytów nie była w stanie zapewnić synowi poczucia bezpieczeństwa, pełnej akceptacji, dać wzorca zdrowych relacji. Tylko szczęśliwy rodzic może wychować szczęśliwe dziecko. A Christiana nie była szczęśliwa.
Książka rzeczywiście świetna, ale różnice w odbiorze pokazują jak różne wartości przeplatają się we współczesnym świecie.
Z całą pewnością to nie jest kwestia doświadczenia. Uważam że Phillipowi bardzo pomogło zjawisko zwane resilience.
UsuńZdaję sobie sprawę z relacji jakie przeplatają się w toksycznym otoczeniu. Ale osobiście znam narkomankę, która dała dzieciom szczęśliwe życie choć z nałogu jeszcze nie wyszła. Zresztą jedną z wielu. Ale nie zchodziłabym w przypadku dyskusji omawianej książki do tematów prywatnych bo według mnie to nie miejsce na takie rzeczy. Twojego zdania nie zmienię i szanuję je. Masz do niego prawo. Liczę na to samo :)
Czytałem "My dzieci z dworca Zoo" jakoś w pierwszej klasie liceum i pamiętam,że nie była dla mnie jakoś wstrząsająca. Jednak do autobiografii mnie jakoś nigdy nie ciągnęło, a na dodatek nie lubię czytać żałosnych spowiedzi narkomanów, bo co tu dużo mówić, autorka z nałogu nigdy nie wyszła :)
OdpowiedzUsuńZ całym szacunkiem, gdybyś czytał, widziałbyś, że to nie jest "żałosna spowiedź". Autorka jest na Metadonie. To jedyna dobra forma terapii.
UsuńMetadon nie jest jedyną dobra formą terapii. Może uzupełnieniem jej, nie zawsze skutecznym, teraz są także skuteczniejsze jako wsparcie blokery
UsuńTeraz owszem, ale wcześniej to był najlepszy środek walki z uzależnieniem i lepiej tych środków nie zmieniać na inne po takim czasie ich zażywania :)
UsuńJuż dość dawno czytałam "My dzieci z dworca Zoo". Chętnie przeczytam tą książkę - zapoznam się z losami głównej bohaterki.
OdpowiedzUsuńZachęcam :)
Usuń"My, dzieci z dworca Zoo" to jedna z moich ulubionych książek, która w moim sercu znalazła sobie miejsce i zagnieździła się w nim na zawsze. Po prostu muszę zapoznać się również z tą książką.
OdpowiedzUsuńPoczekaj trochę, a może spotka Cię miłe zaskoczenie :)
UsuńWiedziałam, że nazwisko skądś kojarzę, ale nie mogłam sobie przypomnieć. Niemniej i tak nie czytałam żadnej z książek.
OdpowiedzUsuńZachęcam do obu :)
UsuńJa nie znam "My, dzieci z dworca Zoo", ale przekonałaś mnie do zapoznania się z powyższą autobiografią.
OdpowiedzUsuńZachęcam do zapoznania się również z pierwszą książką :)
UsuńRodzice, mogą tylko starać się, jak najmniej wyrządzić krzywd, swojemu dziecku. Nic ponad to. A może, aż tak wiele?
OdpowiedzUsuńYass Waddah
Muszę w końcu zabrać się za czytanie, bo ostatnio na tyle nie miałam czasu, że już nie mam tego nawyku. Straszna szkoda :(
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo fajny artykuł.
OdpowiedzUsuń