Dzisiaj przychodzę do Was z drugą częścią serii „Jutro”. Jeśli w tym momencie rozbudził się w Was zapał, jestem zmuszona gwałtownie go ostudzić. Zawiodłam się.
Tak, wiem. Te dwa słowa bolą wiernych fanów równie mocno jak i mnie. Doprawdy niezmiernie mnie ugodziło to, że jakoś nie potrafię się przekonać do książek z takich serii. Dla przykładu pierwsza część serii „GONE” do tego stopnia nie przypadła mi do gustu, że postanowiłam nie czytać kolejnych tomów, a na dodatek szybko pozbyłam się książki. Trafiła w ręce kogoś, kto naprawdę ją lubi. Sądziłam, że z „Jutrem” będzie inaczej. Nie wiem od czego to zależy – może to kwestia stylu, może wcześniejszej niechęci, złych wspomnień, albo po prostu jestem za stara na tę serię. Ostatnie wykluczam, bo znam wielu dorosłych, dużo starszych ode mnie, którym seria bardzo się spodobała. Jednak martwi mnie fakt, że wykluczyć mogę także wymagania. Do książki podeszłam z absolutnie otwartym umysłem. Nie miałam najmniejszych wymagań, niczego nie oczekiwałam, a tak czy inaczej – zawiodłam się. Może dlatego na wstępie rozpocznę od wad, by później przejść do zalet.
Na początku bardzo trudno było mi się skupić na tekście. Wstęp był dość oporny i jak na mój gust ilość opisów została po prostu przesadzona. Akcja była martwa. Ellie i jej ekipa nadal przebywali w Piekle po udanej akcji wysadzenia mostu i „stracie” dwójki przyjaciół. Autor postanowił na początku po raz kolejny przedstawić wszystkich bohaterów. Mogłabym się do tego nie przyczepiać, bo wiadomo jak to jest, gdy ukazują się kolejne tomy serii – nie wszystko się pamięta. Chociaż w tym przypadku to nie było takie trudne i według mnie zbędne. W końcu z każdą kolejną stroną i tak cechy charakterystyczne zostały uwydatnione.
Przyznam szczerze, bo trzeba to zaznaczyć – pierwsza połowa tej książki była nudna do agonii. Czytanie szło bardzo źle, treścią były flaki z olejem, a opisy naprawdę zaczynały już nie tyle nudzić, ile denerwować. Myślę, że wierni fani mi wybaczą, bo niektórzy sami przyznają, że autor pisze zbyt dużo opisów. Tylko tak na dobrą sprawę, jakby się zastanowić, gdyby pominąć te pierwsze nudne części (w końcu przy pierwszej też tak było), a pozostawić jedynie to, co faktycznie zachęciło do czytania (zakładając, że z kolejnymi tomami będzie tak samo), z siedmiotomowej serii można by zrobić czterotomowy cykl. Nie obraziłabym się za to.
Bardzo szybko udało mi się zauważyć notorycznie powtarzający się schemat. Nudno na początku, potem trochę ciekawiej, potem znowu nudno. Po 3/4 książki następuje objawienie, realizacja planu, część idzie zgodnie z obranymi celami, część nie, a na końcu (lub prawie pod koniec) dzieje się coś nieprzyjemnego. Być może owy schemat był w pełni zamierzony. Ale skupiając się na całej treści mogę ze spokojem powiedzieć, że żadna rzecz mnie nie zaskoczyła. Wszystko było przewidywalne do bólu. Co z tego wynika? Albo autor nie postarał się zbytnio z tym, co zamierzał napisać, albo przeczytałam już zbyt dużo książek, więc trudno mnie czymś zaskoczyć. Kolejne ale – znam osoby, które przeczytały ich jeszcze więcej, a często są zaskakiwane. Tym bardziej interesuje mnie pytanie jakim cudem można stworzyć tak do bólu przewidywalne dzieło?... Cokolwiek się działo, co później miało jakieś znaczenie, było tak banalne, że jeszcze zanim zaczęła się akcja wiedziałam jak to się dalej potoczy. Oczywiście mowa tu o samej akcji, wydarzeniach, planach, skutkach. Nie wspominam o osobach, bo w tym zakresie nie da się zbyt wiele powiedzieć. Mam wrażenie, że bohaterów odsunięto na drugi plan. Jasne, że można się bronić poprzez Ellie – ona pisze, ona decyduje kto i co zostanie opisane, to przez nią tak niewiele w temacie innych się pojawiło. Jednak to ogromna wada, bo nie da się przywiązać do poszczególnych osób, a tym bardziej do całej grupy! Dlatego jeśli dzieje się coś konkretnego, naprawdę interesującego, co mogłoby uratować całą książkę, jest to opis dość… sztywny. Przykro mi – w momencie, w którym powinnam płakać, nie potrafiłam uronić nawet jednej łzy. Moje oczy nie zaszkliły się, obraz się nie rozmazał, a ja poczułam jedynie lekki, krótki, mało dobitny dreszczyk, który zniknął tak szybko jak się pojawił. Ogromna szkoda, bo końcówka, sama końcówka – Epilog, skoro już mam być szczera – naprawdę był dobry. To był Epilog, na którym można by było płakać i to długo.
No właśnie – MOŻNA BY… Gdyby reszta książki nie była tak żenująca.
Jestem zła. Jestem zirytowana, bo miałam nadzieję, że ta seria będzie lepsza od “GONE”, a przez moment na myśl mi przyszło, że może okazać się jeszcze gorsza. Ale skoro obiecałam, że po negatywach pojawią się pozytywy, zabieram się za ich pisanie.
Jak już wspomniałam, po dość długim i nudnym wstępie zaczęło się robić ciekawie. Ta ciekawość znacznie opadła, gdy do końca książki zostało kilka rozdziałów, ale skupię się teraz na samym środku. Dopiero wtedy akcja zaczęła się rozkręcać i można się było dobrze bawić. Ellie i załoga ponownie ruszyli w teren, a więc w grę weszły nowe przestrzenie, nowe wyzwania, kolejna przygoda i następne niebezpieczeństwa. Bardzo podobał mi się opis tego, co działo się w lesie. Autor wprowadził do akcji nowe osoby, choć do końca chyba nie wykorzystał swojego potencjału. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo wątek nie został dokończony. W takim samym stopniu podobały mi się opisywane uczucia. Nowe problemy. Przedstawianie różnych zachowań w obliczu tej samej sytuacji. Gdyby to nieco bardziej rozbudować, naprawdę byłoby świetnie. Kolejną rzeczą, którą mogę zaliczyć do pozytywów, był niewątpliwie rozkwit pewnej miłości i opis tego uczucia w Piekle – tym fizycznym, psychicznym i realnym, czyli w obliczu wojny. Autor wprowadził czytelnika również w teren wroga i przedstawił krótko miejsca, w których znajdują się uwięzieni rodzice, choć akcja, która się z tym wiązała była według mnie kompletnie bezsensowna. Wystarczyło poprowadzić ją inaczej i książka mogłaby się skończyć po dwóch tomach.
Ale o zaletach teraz piszę, nie o wadach.
Niewątpliwym plusem jest narracja pierwszoosobowa i wszelkie wartości fizyczne książki. Kolor kartek idealnie nadaje się do czytania na świeżym powietrzu. Czcionka nie jest ani za duża, ani za mała i tekst można czytać w miarę szybko, nawet mimo problemów ze skupieniem. Całość została sklejona w taki sposób, że książkę ze spokojem można rozłożyć i nie martwić się o zgięcia na oprawie. Pod tymi względami nie mam nic do zarzucenia. Ale cóż… Treść jest ważniejsza.
Nie martwcie się – zakończę tę wypowiedź optymistycznym akcentem. Na pewno sięgnę po kolejną książkę z tej serii (i wcale nie dlatego, że wszystkie stoją na mojej półce…). Jestem ciekawa jak John Marsden rozwiąże problemy, co się stanie z bohaterami i czy schemat zostanie utrzymany. A przede wszystkim interesują mnie podtytuły następnych tomów. Wydają mi się dużo bardziej zachęcające niż „pułapka nocy”. Może umysł autora był w takiej pułapce gdy to pisał, bo na pewno nie bohaterowie…
Z wielkim żalem, ale szczerością wystawiam:
A jeśli jeszcze jej nie czytaliście, piszcie opinie na temat recenzji.
Każdy głos jest mile widziany.
P.S. Zachęcam Was do brania udziału w konkursie, ponieważ brakuje naprawdę niewielu zgłoszeń, by się odbył. Kliknijcie w obrazek poniżej i startujcie :)
Książki jak i serii nie znam, ale napisałaś bardzo dobrą recenzję i może się skuszę ;D
OdpowiedzUsuńDodaję do obserwowanych, i zapraszam na mojego nowego bloga:
http://kamilczytaksiazki.blogspot.com
A to ciekawe, bo w większości skrytykowałam tę książkę.
UsuńWedług mnie kolejne części były jeszcze gorsze, na piątej już skończyłam, bo po co tracić czas? :)
OdpowiedzUsuńEch... Marne pocieszenie... Ale mimo wszystko mam nadzieję :)
UsuńUwielbiam tę serię! Ja się na niej nie zawiodłam.
OdpowiedzUsuńO, no to jest nadzieja, że kolejne części bardziej przypadną mi do gustu :)
UsuńJa nie czytałam tej serii, ale widzę, że nie warto po nią sięgać, bo tylko się rozczaruję.
OdpowiedzUsuńNo niestety ta część wypadła dużo gorzej w porównaniu z pierwszą :/
UsuńMi seria Jutro właśnie bardzo się podobała, jedna z moich ulubionych serii:)
OdpowiedzUsuńMoże jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę :)
UsuńPierwszą część "Jutra" przeczytałam jakiś czas temu i bardzo mi się podobała. Druga już czeka na półce, ale trochę zmartwiła mnie Twoja ocena. Wiem, że może mnie spodoba się ta powieść bardziej, ale podejrzewam, że rozwlekłe opisy i brak akcji na początku też będą mnie irytować. Przeczytam to się przekonam :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że seria "Gone" nie przypadła Ci do gustu, mnie została jeszcze jedna część do przeczytania i koniec, czas pożegnać się z bohaterami.
Jeśli "GONE" Ci się podoba, to na pewno jest szansa, że ta seria też Ci się spodoba :) Może po prostu to nie moje klimaty.. Sama nie wiem :)
UsuńA tyyyyle pozytywnych recenzji, i tyyyyle zachwytów (to mało powiedziane) . No cóż .. i tak pewnie skuszę się na pierwszy tom ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za reklamę :D Ale nawet jak nie zgłosi się tych dziesięć osób to wyłonię zwycięzcę, bo odpowiedzi są bardzo ciekawe i to byłyby, aż grzech tego nie zrobić :D
Dużo jednak zależy od gustu. Według mnie druga część była gorsza od pierwszej, ale zawsze kolejne części mogą być lepsze :)
UsuńO, super! Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy :)))
Ciekawie to wygląda;)
OdpowiedzUsuńWygląda ciekawie, ale gorzej z wnętrzem :)
UsuńMam za sobą 5 tomów tej serii, więc jeszcze tylko dwa mi zostały, ale ogólnie jestem nią zachwycona.
OdpowiedzUsuńTo dla mnie świetna wiadomość! Wierzę, że pozostałe części będą lepsze :)
UsuńSą świetne, zwłaszcza trzeci tom. Mam nadzieję, że też tak to odczujesz.
UsuńRównież mam taką nadzieję :)
UsuńA ja jeszcze nie miałam okazji przeczytać 1-wszej części. Ale zamierzam to zrobić. :)
OdpowiedzUsuńshelf-of-books.blogspot.com
Pierwsza była w miarę fajna :)
UsuńNiedawno skończyłam czytać tom 5 - i naprawdę było to cudeńko. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że części są różne. Zauważyłam, że te parzyste są właśnie słabsze od tych nieparzystych :)
OdpowiedzUsuńOgólnie serię uwielbiam, więc zachęcam Cię z całego serca do sięgnięcia po trzeci tom :)
Na pewno sięgnę, bo wszystkie mam kupione :)
Usuń