„Mówili, że bez [miłości] będę szczęśliwa.
Mówili, że będę bezpieczna.
I zawsze im wierzyłam. Do dziś.
Teraz wszystko się zmieniło.
Teraz wolę zachorować i kochać choćby przez
ułamek sekundy, niż żyć setki lat w kłamstwie.
Dawniej wierzono, że [miłość] jest
najważniejszą rzeczą pod słońcem.
W imię [miłości] ludzie byli w stanie
zrobić wszystko, nawet zabić.
Potem wynaleziono lekarstwo na [miłość]…”
Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że trylogia „Delirium” jest tak znana jak „Igrzyska śmierci”. Czytałam mnóstwo pozytywnych recenzji, choć nie brakowało i negatywnych. Ale pośrednie też się zdarzały. Otaczała mnie grupka znajomych i przyjaciół, którzy zarazili się tą książką. Więc jak mogłam jej nie przeczytać?
Mam pomysł. Nazwijmy miłość chorobą. Niech ludzie boją się zarazić. Niech wiedzą jak negatywne skutki przynosi amor deliria nervosa. Niech chowają się w domach i zasuwają żaluzje ze strachu. Miłość to choroba. Miłość to szaleństwo. Jest okrutna, bezlitosna. Niszczy każdego, kto się zarazi.
- A co z przyjaciółmi?
Wymażmy im pamięć. Znajdźmy lekarstwo. Niech wierzą, że tylko dzięki niemu zdołają przetrwać. Wprowadźmy godzinę policyjną.
- A co jeśli ktoś się zbuntuje?
Nie zbuntuje się.
Witam na świecie, w którym miłość jest zakazana, a ludzie wierzą, że to najgorsza choroba, jaka dotknęła ludzkość. Ba, epidemia. I to najgroźniejsza ze wszystkich. Najsilniejsze uczucie, wiążące dwójkę zakochanych niewidzialnym węzłem zostaje zlikwidowane, by nie doszło do wojny. Co za ironia. Brak miłości, wszelkich uczuć i radości ma zapobiegać wojnom. To takie logiczne, prawda?
Miasto – klatka. Szczury, które mogą robić tylko to, czego chce siła wyższa. Siła wyższa, która podaje szczurom zatruty ser, wmawiając im, że to dla ich dobra. A szczury wierzą. Miasto odgrodzone siatką podłączoną do prądu
i strach rozsiany przez rząd. Najgorsze jest to, że człowiek po pewnym czasie zagłębiania się w treść zdaje sobie sprawę, że opisywany obrazek pseudo utopii, to w rzeczywistości wszystko to, na co patrzy przez okno.
Niewiele potrzeba, by zmienić ludzkie życie. Niestety to działa w dwie strony. Człowiek jest narażony na liczne niebezpieczeństwa, w tym wpływy z otoczenia i środowiska. Jeśli ktoś cierpi, można mu wmówić wszystko. Społeczeństwo w „Delirium” jest jak zbiorowy noworodek, który od samych narodzin uczy się żyć na określonych warunkach. Nikt ich nie kwestionuje. Nawet religia zostaje zmieniona w manifest. Dziecko odgrodzone belkami łóżeczka czeka na ten dzień, kiedy będzie mogło wyjść i stanąć na własnych nogach. Jedynym takim wyjściem okazuje się być ewaluacja, po której choroba zostaje zwalczona przez remedium – operację mózgu. Wszystko jest idealnie zaplanowane. Zabieg musi przejść każdy, kto ukończył osiemnaście lat. Oczywiście można do niego podejść wcześniej, ale dotyczy to jedynie wyjątkowych sytuacji. Wcześniej „pacjenci” otrzymują listę kilku nazwisk, by następnie wybrać jedną osobę, z którą będą sparowani. Na szczęście nie liczy się to, że się danej osoby nie znają, bo po zabiegu wszystko staje się obojętne.
To jak wyssać z człowieka wszystkie uczucia i pozostawić na pastwę własnej apatii.
Muszę przyznać, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Minusem jest tylko to, że tę część dość długo się czyta. Tekst jest nieco zbity i czcionka także nie pomaga. Poza tym akcja na początku nieco się dłuży. Na szczęście to się szybko zmienia i książka staje się ciekawsza. Trzeba przyznać, że jest dość przewidywalna, ale nie umniejsza to całości aury, którą stwarza. W „Delirium” jest coś takiego, co trzyma i nie chce puścić. Cały czas rozmyśla się o treści i ma się ochotę poznać dalszy ciąg. Bohaterowie są dość wyraźnie zarysowani, więc od razu wiadomo kogo się lubi, a kogo nie. Im dłużej się czyta, tym bardziej wciąga. Czytanie tej części można porównać do rozgrzewającego się silnika. Na początku chłodny, stopniowo pracuje coraz szybciej, by na końcu poparzyć.
Czytałam i targały mną różne emocje. Denerwowałam się na idiotyczny system, godziny policyjne, przeżywałam każdą zmianę w sytuacjach i bohaterach. Uczestniczyłam w osaczaniu, poniżaniu i biciu. Bólu, strachu i apatii. Wyobrażałam sobie jak to jest bardzo kogoś lubić, czy nawet kochać, a potem zdać sobie sprawę, że za kilka dni to wszystko straci znaczenie. Myślę, że „Delirium” jest właśnie po to, by czytelnik zdał sobie sprawę z tego, ile ma i jak bardzo jest to ważne. Zmusza do radości z najmniejszych i większych rzeczy, gdzie przyjaźń, miłość, albo zwykłe wyjście z domu po 21:00 jest czymś wielkim. Miłość najbardziej boli i przynosi największą radość. Nawet oddech przed ewaluacją jest dobrem.
Kolejnym plusem jest utworzona na kartach tej powieści atmosfera. Czytelnik z łatwością może sobie wyobrazić zmiany, jakie zachodzą po zabiegu, choć dokładnie go nie zna. Opisy są plastyczne i ciekawe, a kiedy akcja zaczyna się rozkręcać, chce się po prostu czytać. Aż w końcu nadchodzą. Dziesiątki, setki… Nie. Tysiące. Miliony i miliardy małych igiełek uderzających w ciało, biegnących od czubków palców wzdłuż kręgosłupa, aż do nóg. Dreszcze.
Gdy już się zjawią, jeszcze długo penetrują ciało, jakby chciały powiedzieć – tak, to co czytasz JEST dobre.
Ten, kto przeczytał „Delirium”, natychmiast sięgnie po „Pandemonium”. Liczy się każda sekunda.
Minutę później może być już za późno.
A jeśli jeszcze nie czytaliście, piszcie opinie na temat recenzji.
Każdy głos jest mile widziany.
mam w planach :D mam nawet na półce, tylko czasu jakoś nie mam... :)
OdpowiedzUsuńZnam ten problem... Niestety :)
UsuńNie wierzę, okładka tylko 3/10? Mi tam się podoba, ma taki swój klimat...
OdpowiedzUsuń„Delirium” jest jedną z moich ulubionych książek, pochłonęłam ją w zastraszającym tempie, nawet nie zauważyłam kiedy. Co do tekstu to rzeczywiście czcionka nie jest duża, ale dla mnie była wygodna podczas czytania. :)
Pozdrawiam.
Ja jakoś nie potrafiłam jej szybko przeczytać, właśnie ze względu na czcionkę. A jeśli chodzi o okładkę, dałam 3/10, bo sama okładka by mnie nie zachęciła do czytania, dodatkowo w jakiś sposób nie pasuje mi do treści... Owszem, jest klimatyczna. Ale np. okładka "Pandemonium" podoba mi się znacznie bardziej. Podobnie jak treść :)
UsuńOgólnie całą serię lubię, ale pierwszy tom jakoś nie przypadł mi do gustu. O wiele bardziej polubiłam Pandemonium :)
OdpowiedzUsuńMi również "Pandemonium" bardziej się podoba :) Znacznie szybciej się czyta i ta część jest dużo ciekawsza. Chociaż jeszcze nie dotarłam do połowy :)
UsuńA okładka czemu Ci się nie podoba? Podpisuję się pod tym, co napisała wyżej Kinga: ma klimat. :)
OdpowiedzUsuńNie jest tak, że mi się nie podoba, bo widziałam wiele gorszych. Chodzi o to, że sama okładka jest klimatyczna, ale nie przyciągnęłaby mnie do czytania. No i sama nie wiem dlaczego w pewien sposób nie pasuje mi ona do treści. Za to "Pandemonium" to już zupełnie inna bajka. Okładka drugiej części podoba mi się znacznie bardziej :) Wiadomo, wszystko zależy od gustu :)
UsuńBardzo mam ochotę na książkę. Jak moje poprzedniczki stwierdzam iż to mój klimat :)
OdpowiedzUsuńPolecam :) I z góry mówię, że "Pandemonium" jest dużo lepsze. Właśnie zbliżam się do połowy :)
UsuńJuż od jakiegoś czasu poluję na tę książkę. I po przeczytaniu wielu opinii chyba wreszcie zdecyduję się po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńWarto :) Ale tak jak pisałam wyżej, druga część jest dużo lepsza :)
UsuńMam "Delirium" na półce i tak przymierzam się do tej książki i przymierzam, i jakoś zabrać się nie mogę. W sumie nie wiem czemu. Inne pozycje zawsze wygrywają i "Delirium" odkładam na drugi plan:)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do dwóch zabaw:) Szczegóły u mnie na blogu:)
Też tak miałam na początku, a teraz żałuję, że wcześniej po nią nie sięgnęłam :)
UsuńCo do zabaw... Dziękuję :) Już patrzę!
Godna polecenia . "Delirium" przeczytałam w 2 dni , bardzo fajnie się ją czytało . Wciągnęła mnie niesamowicie , aż do tego stopnia ,że jestem w trakcie czytania drugiej części "Pandemonium" . Również uważam ,że druga cześć jest o wiele ciekawsza jestem ciekawa co wydarzy się w 3 części już nie mogę się doczekać, kiedy po nią sięgnę . :)
OdpowiedzUsuńPlanuję przeczytać już od jakiegoś czasu :)
OdpowiedzUsuń