Po książki Evansa sięgam głównie po to, by odpocząć od innej literatury. Jego opowieści nie mają wciągać, doprowadzać do łez, czy wywoływać śmiech – choć i tak się zdarza w jego przypadku. Głównym celem jest całkowite odprężenie. Nie można jednak powiedzieć, że jego dzieła są banalne.
Wśród nich zawsze znajdzie się temat do rozważań i wiele cytatów godnych zapamiętania. I choć czasem miłość zawarta na kartach powieści jest infantylna, głębszy przekaz pozostaje w sercu i sprawia, że książkę można nazwać literaturą na wysokim poziomie.
„Bliżej słońca” to opowieść o dwóch opuszczonych duszach, którym dane było natknąć się na siebie. Christina miała zaplanowany ślub i kochała swojego narzeczonego nad życie. Jednak ten okazał się nie być odpowiednim wybrankiem i na parę dni przed weselem postanowił zerwać zaręczyny. Zrozpaczona kobieta pogrążyła się w czarnej rozpaczy i straciła chęć do życia. Z pomocą przyszła jej droga przyjaciółka Jessica, która postanowiła zabrać Christinę na wycieczkę do Machu Picchu. Kobieta nie chciała się zgodzić na wyjazd, jednak ostatecznie pojechała. Ten wybór okazał się być najlepszym, jakiego kiedykolwiek dokonała. Wystarczyła odrobina odwagi, której zawsze jej brakowało, by na dobre zmienić całe swoje życie. Pierwszego dnia pobytu w całkowicie obcym miejscu, gdy Christina beztrosko zatraciła się w oglądaniu pamiątek, pewien peruwiański chłopczyk ukradł jej portfel. Szok kobiety nie trwał długo. Chłopiec niemal natychmiast został złapany przez młodego mężczyznę, który okazał się doskonale władać ojczystym językiem Christiny. Był to Paul Cook – człowiek, który zmienił całe swoje życie, gdy kilka lat wcześniej doznał załamania nerwowego na oddziale ostrego dyżuru, gdzie próbował uratować dwa ludzkie życia. Niestety bezowocnie. Wyjazd do Machu Picchu był dla niego wybawieniem. Został na miejscu, by zająć się porzuconymi w Peru dziećmi. Jego katharsis okazało się być na wyciągnięcie ręki i objawiło się w postaci sierocińca El Girasol – „Słonecznika”. Tam zawędrowała grupa Christiny, by pomóc odnowić budynek i tam też Christina odnalazła swój wewnętrzny spokój.
To moje drugie spotkanie z Evansem. Nie zawiodłam się na jego powieści. U boku perypetii młodej kobiety mogłam podziwiać wspaniałe Machu Picchu, poznać dzikie plemiona i stanąć twarzą w twarz z pająkami takiej wielkości, że mogłyby zabić i pożreć ptaka (Sic!). Na moich oczach główna bohaterka przeszła oszałamiającą przemianę z pedantycznej, przesadnie lękliwej, porzuconej dziewczyny, w silną i pewną swego kobietę, która potrafiła dokonać właściwego wyboru. Czasami książka była przewidywalna, jednak miło spędziłam z nią czas. Plusem na pewno będzie fakt, że Evans pisał tę książkę, gdy akurat podróżował przez opisywane miejsca i dość plastycznie opisał rzeczywistość. Szkoda jedynie, że ta historia nie jest prawdziwa. Choć w niektórych opisach tej książki można znaleźć informację, że wydarzyła się ona naprawdę, sam autor potwierdził, że poza opisem miejsc, do których udawali się Christina i Paul, ich miłość była w pełni dziełem wyobraźni.
Nie spodziewałam się, że zwyczajny wyjazd może zakończyć się tak licznymi przygodami i często zazdrościłam Christinie tego, czego doświadczała dzięki Paulowi. Lecz żeby nie było tak miło, często te wydarzenia powodowały gęsią skórkę i nie zawsze chciałam się znaleźć na miejscu bohaterki. Chociaż uczucia często prowadzą do idiotycznych decyzji, Evans twierdzi jedno i do tego przekonuje – „Miłość jest silniejsza od bólu”.
Książa nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńKsiążkę mam w planach od dłuższego czasu.
OdpowiedzUsuńPo lekturze "Krętych ścieżek" poluję na pozostałe pozycje tegoż autora. Jak dotąd z bardzo marnym skutkiem.
OdpowiedzUsuńDotychczas przeczytałam 2 książki tego autora, ma coś w swoim stylu pisania co zdecydowanie przyciąga.
OdpowiedzUsuńWspaniała książka, oceniłabym nawet na 5 z plusem :)
OdpowiedzUsuń