
Czasami książki zapierają dech w piersi. Czasami książki sprawiają, że nie można się od nich oderwać nawet na sekundę i człowiek w trakcie ich czytania jedzie za daleko tramwajem, bo nie zauważa docelowej stacji. Czasami książki się nie zapomina, a historia wydaje się być zbyt dobra, by mogła zostać napisana naprawdę. Autorzy na zawsze tkwią w pamięci i wyczekuje się kolejnych części. Kupuje się je zaraz po premierze i natychmiast czyta, a potem opłakuje zbyt nagły koniec. Czasami książki porażają pięknym językiem i zdumiewają łatwością wywoływania wizualizacji. Czasami książki poruszają do łez i wywołują spazmy śmiechu, ku przerażeniu uczestników pociągowych wypraw. Czasami dziękuje się losowi za to, że trafiło się na taką książkę. Aż trudno wymienić wszystkie zalety. Jest ich tak wiele, że brakuje wad.
To wszystko i wiele więcej jest tym, czego „Anielskiemu Śpiewie” brakuje.
Już dawno nie czytałam tak okrutnie złej, beznadziejnej do szpiku kości, wywołującej obrzydzenie i olbrzymie pokłady niechęci książki. Mam wrażenie, że dzięki niej doszczętnie utraciłam wiarę w to, że Polacy potrafią pisać naprawdę świetne teksty. To historia o tym, że Bóg odszedł. O Archaniołach, którzy w obliczu braku Jego osoby postanowili doprowadzić do apokalipsy. O końcu, który miał nadejść tutaj, w naszym świecie, na dole. To mogła być naprawdę świetna, zaskakująca i jedyna w swoim rodzaju książka. W zamian otrzymałam zbyt długą, nudną, monotematyczną i schematyczną opowieść dla dzieci. Przez cały czas nie mogłam pozbyć się wrażenia, że autor ma odbiorcę za imbecyla (grzecznie mówiąc). Każda kwestia musiała zostać wytłumaczona na kilka różnych sposobów, zupełnie jakby czytelnik nie rozumiał tego, co czyta. Natomiast te kwestie, które naprawdę powinny zostać wytłumaczone, tak naprawdę doprowadzały do szewskiej pasji. Wiele dialogów – czy to wewnętrznych, czy zewnętrznych – urywało się i kończyło w połowie zdania, bo bohaterowie już wiedzieli co ktoś miał na myśli, podczas gdy dla czytelnika była to czarna magia i robienie – kolokwialnie mówiąc - w bambuko. Czułam się rzucona na głębokie morze, w którym nie znałam nikogo i niczego, a wszystko powinno mi być znane. Całość, wliczając w to prolog, przez cały środek, aż do końca, była po prostu zła. Źle napisana, złym językiem, z licznymi błędami, niedopowiedzeniami i bezsensownymi zakończeniami. Niedopowiedzenia były o tyle złe, że ich wyjaśnienie nie znajdzie się w kolejnym tomie, o ile takowy się pojawi. To nie jest jedna z tych książek, w których motyw urywa się, by autor powrócił do niego z wielką klasą w kolejnej części. Nie. Tutaj wątki kończyły się tak szybko, jak się zaczynały, bohaterowie „ginęli” w dziwnych okolicznościach i niewyjaśnionych sytuacjach, a dialogi ułożone zostały na bardzo niskim poziomie. Autor zdawał się mieć przysłowiowy fetysz na punkcie włosów, ponieważ każda osoba w dialogu musiała mieć swoje określenie na fryzurę. Czy to kolorem, czy kształtem, czy porównaniami. Nawet, gdy rozmawiały ze sobą jedynie dwie osoby, zawsze zaznaczone było jak wyglądają włosy osoby mówiącej. To była pierwsza rzecz, zaraz po Prologu, która odrzuciła mnie od książki. Inteligentny pomysł został zastąpiony przekleństwami, a biblijne cytaty wykorzystano w bardzo niekorzystny i przyprawiający o mdłości sposób. Tutaj po prostu nic się nie zgadzało. Nie było żadnego rozdziału, żadnej dłuższej czy krótszej części, żadnego nawet najmniejszego wersetu, który pasowałby do książki.
Pozostawiono we mnie przejmującą żądzę pozbycia się tej opowieści jak najszybciej i jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi spotkać się z kolejną częścią, będę omijać ją z daleka. Ładna okładka i pomysł nie wystarczą, jeśli brakuje talentu. Odniosłam wrażenie, że książka została napisana na siłę. Jakby po dwóch pierwszych zdaniach zabrakło pomysłu, błysku, przebłysku i wszystkich innych rzeczy, które wspólnie składają się na doskonałą książkę. Słów brakuje, by wypisać wszystkie dostrzeżone i przeżyte wady. Jeśli tylko dobre książki wywołują silne emocje, to ta jest wyjątkiem od reguły. Przykro mi to mówić, tak samo jak przykro jest tak negatywnie oceniać czyjś debiut, jednak nie polecam. Wręcz przeciwnie – chciałabym, żeby nikt nie tracił czasu na ten tekst. Życie ludzie jest zbyt krótkie, by zajmować się tak nieistotnymi porażkami. Samemu autorowi pozostaje życzyć lepszej weny w przyszłości. Kolejna książka powinna okazać się lepsza, bo już gorzej być nie może.
Każdemu zdarzają się pomyłki. Mimo wszystko za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Novaeres oraz grupie Sztukater.
P.S. Jeden post niżej znajdziecie konkurs! Zachęcam :)