Czy ta książka była skrajnie wyidealizowana?
Tak.
Czy do złudzenia przypominała "Gwiazd naszych wina"?
Bez przesady.
Czy czytając tę książkę miało się wrażenie, że to fikcja w czystej postaci,
mimo że losy bohaterów opisano w naszym rzeczywistym świecie?
Jak najbardziej.
Czy po zakończeniu książki zmieniłam zdanie na jej temat?
Częściowo.
Czy książka jest warta przeczytania?
ABSOLUTNIE TAK.
Poznajcie Madeline Whittier oraz Olivera Brighta - dwójkę głównych bohaterów debiutu Nicoli Yoon, których dzieli przepaść. Ona - chorująca na rzadką chorobę, zespół SCID (ang. severe combined immunodeficiency - ciężkie złożone niedobory odporności), jeszcze nigdy nie opuściła swojego domu. Jej życie to biel. Biel i książki. Dziewczyna ma uczulenie na świat - każdy powiew wiatru, nowy przedmiot, nowy zapach, nowe doświadczenie może doprowadzić do jej śmierci. On - zdrowy, mądry, krzepki, żyje w świecie pełnym kolorów, nie wyłączając czerni. Ta jest mu szczególnie bliska, ponieważ jego dom jest równocześnie miejscem terroru, bólu i braku nadziei. Oboje chcieliby uciec, lecz żadne z nich nie może tego zrobić. Różnią ich jedynie powody. Pewnego dnia ich spojrzenia się spotykają, a ciekawość wzrasta. Są dla siebie niewyjaśnioną zagadką, którą - rzecz jasna - pragną odkryć.
Książka rozpoczyna się, kiedy Maddy kończy 18 lat. Myślę, że początek całej historii przypadnie do gustu niejednemu pożeraczowi książek. Nastolatka zwraca się do odbiorcy, mówiąc: "Przeczytałam znacznie więcej książek niż ty. Nieważne ile przeczytałeś. Ja przeczytałam więcej. Wierz mi, miałam na to czas". Później następuje krótkie wprowadzenie dotyczące choroby. Autorka więcej do tego nie wraca, ponieważ opis, zawarty zaledwie na jednej stronie, jest wystarczający. Pewnie niektórzy z Was kojarzą chłopca imieniem David Phillip Vetter, który egzystował w dosłownej bańce. Chorował na dokładnie tę samą przypadłość.
Historii Ollyego poświęcono niestety znacznie mniej uwagi. Czytelnik od samego początku wie z jakim problemem boryka się chłopiec, jednak jego wątek pozbawiony jest wszelkich wyjaśnień. Historia życia w domu pełnym przemocy została wyprana z emocji. Autorka odpowiada w prawdzie na pytanie jak to wszystko się zaczęło, jednak nie porusza sfery emocjonalnej takiego doznania i nie próbuje rozwiązać w żaden sposób tego problemu. Głównym wątkiem staje się relacja interpersonalna między głównymi bohaterami.
Z każdą kolejną stroną historia stawała się coraz bardziej nierealna. Nie tyle ze względu na reakcje bohaterów,
ile z powodu szybkości zdarzeń, jakie pomiędzy nimi zachodziły. Skrajną przesadą byłoby twierdzić, że w prawdziwym życiu mogłoby dojść do czegoś podobnego. To jednak sprawia, że całą książkę rozpatruje się w zupełnie odmiennych kategoriach. Lektura staje się przyjemna i mało wymagająca. Brakuje jej tego, czego osobiście oczekiwałabym po opowieści dotyczącej tak drastycznych chorób i nieprzyjemności, jakie przecież dotykają ludzi naprawdę. A jednak przyznaję, że końcówka zmienia nieco pogląd na wcześniej wspomniane reakcje bądź ich brak. Nie wpływa natomiast na brak realności wszystkiego, co działo się pomiędzy głównymi bohaterami. Gdyby książka nie została pozbawiona głębokich emocji w odniesieniu do choroby, uważałabym ten debiut za coś naprawdę wspaniałego.
"Everything, Everything" porusza kwestie bliskie wszystkim nastolatkom, pierwszym miłościom i wszelkiego rodzaju pierwszym razom. Ukazuje sposób myślenia młodzieży i ich rozumowania bardzo wielu kwestii dorosłości. Niestety biorąc pod uwagę zakończenie, pojęcie choroby jest tutaj kwestią znaczącą. Tym bardziej nie pojmuję, dlaczego poświęcono temu tak mało uwagi. Ostatecznie doszłam do wniosku, przede wszystkim dzięki końcówce, że książka jest warta przeczytania. Sięga do znacznie głębszych problemów, niż się na początku wydaje, a ostateczne rozwiązanie wszystkich zagadek wywołuje poruszenie. Jest niespodziewane i perfekcyjne.
Nicola Yoon wpadła na doskonały pomysł. Zabrakło jej jednak odrobiny wiedzy, by uzupełnić kwestię choroby tak, jak powinno się to zrobić w przypadku książek o takiej tematyce. Poza tym jednym błędem, uważam jej powieść za fantastyczny debiut. Dla tych, którzy nie znają angielskiego i ubolewają, że książka recenzowana przeze mnie powstała właśnie w tym języku, mam dobrą wiadomość. Wydawnictwo Publicat wykupiło prawa do wydania jej w Polsce. Data premiery nie jest jeszcze znana. Wszystkich pozostałych zapewniam, że "Everything, Everything" warto zakupić i posiadać w swojej biblioteczce, szczególnie dzięki zakończeniu, które jest dopracowane pod względem psychologicznym i naukowym.
Poczekam więc na polską wersję i skuszę się na tę lekturę.
OdpowiedzUsuń