David Mitchell jest znany głównie dzięki popularności „Atlasu chmur”. Zarówno jego książka, jak i jej ekranizacja zdobyły świat, a miliony ludzi na świecie zapragnęły poznać inne dzieła tegoż autora. Wśród nich znalazł się „Widmopis” i właśnie on był moim pierwszym spotkaniem z twórczością Mitchella.
Czy można je uznać za udane?
Przez długi czas delektowałam się widokiem tej książki na swojej półce. Trzeba przyznać, że okładka jest wspaniała. Tytuł i zielone wzory kwiatów zarysowane na powierzchni okładki odbijają światło, dzięki czemu koło grzbietu nie można przejść bez zwrócenia uwagi na tytuł. A wiadomo przecież, że od zainteresowania się okładką do zapoznania z opisem, a następnie całą książką, niedaleko. I to jest właśnie ta ważniejsza kwestia, która powinna się pojawić przed opisem oprawy. Szkoda, że tak często to okładka przyciąga do książki, nie treść. Pod względem technicznym książkę czyta się koszmarnie. Białe kartki, kruczoczarna czcionka i maciupkie wręcz literki. Nie sądziłam, że piszę się na wersję kieszonkową w dużym opakowaniu – bo tak mniej więcej odczułam zapoznanie się ze środkiem. W dodatku treść nie pozostawała dłużna temu wrażeniu.
Wchodzimy w świat wykreowany przez wielkiego Davida Mitchella i… od razu odechciewa się czytać. Pierwszy rozdział, już od pierwszych zdań, to niesamowicie mozolna, długa i nudna droga ku upragnionej cyferce „2”. Męczy wszystko – przez wspomnianą wcześniej stronę techniczną, po obraz mężczyzny, którego sposób myślenia jest całkowicie pozbawiony sensu. Kim jest i co robi – tego można się tylko domyślać. Przeszkadza w tym usilna wiara w bóstwo. Nasz bohater ma dwadzieścia kilka lat i ucieka. Musi uciekać, gdyż wypełnia właśnie wielką misję, jaką jest pozbycie się „maluczkich” ludzi zwanych przez cały czas Nieczystymi. Chłopak nimi gardzi i gdyby mógł, wytępiłby każdą chodzącą istotę, która nie wpasowuje się w jego idealny świat. Na całe szczęście wiary dodaje mu Jego Serendipity. Bohater się modli, Serendipity przemawia – szumem fal, które obijają się o nadmorskie kamyki, szczekaniem psów i pająkami, które początkowo miały być zabite. Czy to nie fascynujące? Szkoda, że autor nie pozwala czytelnikowi odkryć co też te fale, psy i pająki mówią, bo bardzo byłam tego ciekawa. Każdy rytuał jest tak samo obrzydliwy jak trwanie w tej swego rodzaju terrorystycznej sekcie. Ci, którzy nie pochwalają jej działań, nie zasługują, by dalej żyć, natomiast ci, dla których uczestnictwo w Bractwie jest święte, stają się wielkimi ludźmi. Nieliczni nawet przechodzą jedyny w swoim rodzaju chrzest, który polega na – dzieci, zamknijcie oczy – wypiciu spermy. No i mają, czego chcieli! Zostają Czyścicielami. Mogą tępić robactwo. Czujecie się zgorszeni? Ja byłam.
Pójdźmy jednak dalej – „Widmopis” nie jest tylko i wyłącznie opisem życia przytoczonego powyżej. Książka składa się z dziesięciu rozdziałów, które opowiadają o egzystencji dziewięciu bohaterów. Każdy z nich jest inny i wyjątkowy. Niektórzy dają do myślenia, inni dość przeciętni w swoim istnieniu, niczego nie wnoszą do naszego małego, realnego świata. Im dalej brniemy, tym książka staje się bardziej zagmatwana i odrealniona. Świat ten, trzeba przyznać, jest fantastyczny. Jednak nie wychodzi poza granice wyżej opisane – nadal dziwi, brzydzi i pozostawia pytania bez odpowiedzi. A jednak te historie, początkowo nie mające ze sobą żadnego związku, w końcu łączą się w całość i każą zastanowić się nad losem, który igra z każdym z nas. Nowe decyzje zmieniają bieg wydarzeń, a każdy wie, że nie można już niczego cofnąć. Nasza przeszłość rodzi przyszłość, a Mitchell stara się pokazać w jaki sposób to się dzieje. Nawet bohaterowie mają świadomość tego, że zmiany mogą przynieść dobre lub złe konsekwencje. Ich zadaniem jest się na nich uczyć i nie popełniać starych błędów. To jeden z aspektów, który bardzo mi się spodobał w tej książce. Badanie tego, co niezbadane. Oszukiwanie losu.
Zabawa w kotka i myszkę.
Można przyjąć, iż pod względem merytoryczno-filozoficznym książka jest naprawdę godna uwagi. Jednak bardzo trudno jest się zmuszać po każdym zakończonym rozdziale, by zacząć czytać kolejny. „Widmopis” nie wciąga i nie porywa. Jeśli ktoś dojdzie do końca, może być usatysfakcjonowany ze swojego wyboru lub zniesmaczony po wielkiej porażce. Ale może takie właśnie było założenie autora? Kto wie. Wasz wybór – albo przeczytacie tę książkę, albo polegniecie przy którymś z gorszych rozdziałów. Sięgniecie po to.
Albo nie.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Sztukaterowi oraz wydawnictwu MAG.
Powyższa pozycja nie przekonuje mnie do siebie, więc się na nią nie skuszę.
OdpowiedzUsuńOgromnie się zniechęciłam po przeczytaniu Twojej opinii..
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszała o książce i chyba lepiej dla mnie.
OdpowiedzUsuń