


Niedługo możecie się spodziewać recenzji kolejnej książki. Pozaglądam też na Wasze blogi, bo widziałam, że dużo ciekawych recenzji na mnie czeka! Miłego dnia.
Jak Wam się kojarzy więzienie? Myślę, że schemat jest zazwyczaj podobny: brudne, poniszczone, szare mury, wnętrze pełne korytarzy, cele odgrodzone od siebie kratami i setki mężczyzn powarkujących na nowoprzybyłych więźniów. Niedobre jedzenie podawane przez okienko w drzwiach, handel narkotykami i konspiracyjne obmyślanie planów ucieczki. Nie da się ukryć, że taki obraz na trwałe utrwaliła w naszych głowach amerykańska telewizja. Rzadko się zdarza, by opowiadano o żeńskich zakładach, a jeśli nawet się one pojawiają, kobiety zazwyczaj stanowią mniejszość wśród mężczyzn. Możliwość przeczytania o więzieniu dla kobiet stała się bardzo interesująca. Tym bardziej nie powinien dziwić fakt, że historia Piper Kerman cieszy się aktualnie sławą. Jesteście ciekawi jak wygląda rzeczywistość? Czytajcie dalej.
Na początku należałoby zwrócić uwagę na niebywałą okładkę, która jest nie tylko piękna, ale też przyciąga wzrok. Zaskakuje prawdziwością i symboliką. Pomarańczowa barwa od razu kojarzy się potencjalnemu odbiorcy z ubraniem zakładów karnych, a jednak przedstawiona na pierwszym planie kobieta zdaje się uwodzić. Jej strój występuje nie tyle w charakterze symbolu zbrodni, co sukience godnej pokazu mody. Aspekt ten został dodatkowo podkreślony podtytułem, który brzmi „orange is the new black” - „pomarańczowy to nowy czarny”. Hasło ściśle powiązane ze światem mody, uwydatniane na każdym kroku. Kobieta z okładki – główna bohaterka, Piper – jest pewna siebie, dojrzała i wyzywająca. Sprawia, że czytelnik, patrząc na nią, ma ochotę dowiedzieć się co kryje zawartość. Prawdziwe historie są lubiane. Zwłaszcza tak kontrowersyjne.
Już po kilku stronach można się przekonać, iż więzienne życie Danbury nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina tego z telewizji. Piper Kerman w młodości wplątała się w przemyt narkotyków. Jej „związek” był krótki. Kobieta szybko się opamiętała, co nie znaczy, że jej szaleństwa równie szybko się zakończyły. Nie jestem pewna co Wy, drodzy czytelnicy, robicie po wizycie w obcym mieście, ale dla głównej bohaterki czas ten był dziką zabawą w najróżniejszych klubach, które „zwiedzała” znacznie częściej niż zabytki. Niestety rok wystarczył, by wplątać się w ślepy zaułek. Po dziesięciu latach od zaprzestania działalności, na Piper czekała sroga kara w postaci więzienia. Pytanie brzmi: czy owa nauczka faktycznie była taka straszna.
Pani Kerman zaskakuje podejściem do sprawy. Wierzcie lub nie, ale przed wyrokiem skazującym kobieta czytała książki o tym, jak przetrwać w więzieniu. Choć bardzo się starała odnaleźć odpowiedź na to pytanie, chęć bycia samodzielną zdecydowanie ją przerosła i już pierwszego dnia pobytu w opisywanym miejscu bohaterka miała ochotę jak najszybciej wrócić do domu. Rzeczywistość nie była tak straszna, jak mogło się wydawać. Większość skazanych była miła dla Piper. Chociaż nie brakowało zaskakujących momentów, sytuacje te szybko przechodziły do porządku dziennego. Kobieta przyzwyczaiła się do nowych warunków. Potrafiła nawet zebrać w swojej celi małą biblioteczkę. Czytając wykorzystywała zbyt długi czas, jaki była zmuszona spędzić w więzieniu. Prawdę mówiąc najgorszą karą była rozłąka z bliskimi osobami. Możliwość spotykania się z nimi w weekendy znacząco się różniła z codziennymi spotkaniami. Wiadomo, że podczas wizyt nie można się dotykać ani okazywać czułości, a tzw. „sucha” rozmowa nie pociesza bolącego serca. Czas był wrogiem. Choć robót i robótek nie brakowało, godziny niemiłosiernie się wlokły.
Jeżeli już porównywać więzienie dla kobiet z naszymi utrwalonymi poglądami, trzeba zaznaczyć istotne różnice. Przede wszystkim dla skazanych kobiet większą karą był pobyt w zakładzie odwykowym. Danbury było miejscem przypominającym duży zakład psychiatryczny, z osobnym pomieszczeniem do oglądania filmów i dużą stołówką, w której jedzenie przygotowywane było przez inne więźniarki. Najgorszą karą była izolatka, której wszystkie kobiety starały się unikać. Zaskoczeniem był fakt, że gdy którejś udało się zdobyć pracę, towarzyszki wykonywanej roboty nie były do końca pilnowane. Mogły zostać wywiezione do miasta i pozostawione samym sobie np. w hali, którą miały posprzątać. Chociaż możliwość ucieczki do „normalnego” świata była kusząca, to jednak wizja spędzenia kolejnych dni w izolatce skutecznie odstraszała od niedojrzałych pomysłów. Jeżeli często narzekacie na prośby rodziców, by odgarnąć śnieg przed domem, dla dziewczyn z Danbury była to codzienność (w trakcie zimy). Jeśli zaś chodzi o inne obowiązki, trzeba było codziennie ścielić łóżko, zwykle tak dokładnie, że niektóre kobiety obawiały się spania w miejscach do tego przeznaczonych i chętniej wybierały podłogę. Poza tymi dwoma czynnościami więzienie funkcjonowało w dość ludzki sposób. Odbywały się w nim urodziny i wszelkie dni świąteczne, jak walentynki, dzień matki, wigilia. Najczęściej darowanym prezentem w ramach okazji był „upieczony” w mikrofali sernik. Sami więc widzicie, że rzeczywistość dość diametralnie odbiega od stereotypów. Uwierzylibyście, że w środku znajdował się salon fryzjerski?
Mimo wszystko obraz życia w więzieniu dla kobiet nie został opisany przeze mnie w pełni. Gorąco zachęcam Was do przeczytania książki Piper Kerman, tym bardziej, że jest to jedna z nielicznych pozycji opisujących zakład dla kobiet. Na pewno nie raz będziecie zaskoczeni, podobnie jak kilka razy wybuchniecie śmiechem. Nawet w tak trudnej sytuacji pojawia się światełko w tunelu i nie wszystko toczy się tak, jak w wyobraźni. Autorka nie poprzestała na opisaniu tylko własnego życia. Przedstawiła równocześnie portrety innych kobiet, więźniów politycznych, systemów wartości i śledzenia ważniejszych zdarzeń ze świata. Wyjaśniła co w więzieniu zawsze było dostępne, a na co trzeba było zapracować. W tym wszystkim nigdy nie traciła głowy i zdrowego rozsądku. Szeroko otwarte oczy i wszystko słyszące uszy bardzo się przydawały. Polecam!
Myślę, że wszyscy już zdążyliście poznać twórczość Jodi Picoult. Jeśli nie mieliście okazji czytać jej powieści, to z całą pewnością nazwisko obiło Wam się o uszy. Kobieta napisała 21 powieści, które długi czas górowały na listach bestsellerów. Pisze do dzisiaj i chwali się taką samą sławą. Nie spotkałam jeszcze osoby, która po przeczytaniu książek tej autorki stwierdziłaby, że opisywane historie są – kolokwialnie mówiąc – słabe. Dlatego jeżeli znajduje się tutaj ktoś, kto mimo wszystko powyższego nazwiska nie słyszał, zachęcam do dalszego czytania. Warto.
Karuzela. Z czym może kojarzyć się karuzela? Ach, tak. Jestem pewna, że wszyscy to wiedzą. Stały bywalec wszystkich placów zabaw. Mały, okrągły przedmiot z siedzeniami, na których można beztrosko kręcić się dookoła. Coś, co wywołuje uśmiech na wielu dziecięcych twarzyczkach, a czasem też tych starszych. Nasze pojęcie tej zabawki często odnosi się do tradycyjnego widoku. Jodi Picoult wybrała inną karuzelę. Taką, którą częściej spotyka się w parkach rozrywki – gdzie zasiada się na rumakach, które nie tylko galopują wokół wyznaczonej osi, lecz także unoszą się w górę i w dół, dając ujeżdżającemu poczucie, że naprawdę jeździ konno. W tym przypadku nie można pozostawać obojętnym na drugi człon tytułu. W końcu autorka nie poprzestała na metaforze zabawy. Dołożyła do niej coś znacznie bardziej skomplikowanego i zmiennego – uczucie.
Człowiek przez całe swoje życie kręci się na karuzeli. Czuje ekscytację, czasem mdłości. Musi podjąć decyzję, czy na pewno jest wystarczająco odważny, by wsiąść na karuzelę. Gdy już to zrobi, nie ma dla niego odwrotu. Może wznosić się ku wyżynom, lub nagle upadać. Spadać z jedynej deski ratunku, lub w chwili nagłego przypływu dobrego losu wspiąć się z powrotem i galopować dalej. Dla bohaterów „Karuzeli uczuć” wybrane przez Picoult miejsce było świadkiem dorastania, zmian i ostatecznie podjętych decyzji.
Hartowie i Goldowie od zawsze byli sąsiadami. Toteż gdy obie panie domu zaszły w ciążę, wiadomym było, iż dzieci będę wychowywać się razem. Tak też się stało. Emily i Chris byli nierozłączni. Jedno leżało w tym samym pokoju, gdy drugie dopiero się rodziło. Ponieważ domy dzieliła niewielka odległość, dzieci spędzały ze sobą każdą wolną chwilę. Ich rodzice wiedzieli, że kiedyś dzieciaki dorosną, zakochają się w sobie i wezmą ślub. Przecież to było logiczne. Dlatego, gdy po osiemnastu latach wspólnej egzystencji do obu domów w środku nocy zadzwonił telefon, zdziwienie było ogromne. Nikt nie wiedział jak to się stało… Dlaczego Emily uznano za zmarłą, a Chris przeżył, mając jedynie niewielką ranę głowy? Byli sami, we dwoje, na karuzeli. Ona kochała jego, on kochał ją.
Tylko jedno przeżyło.
W powieści Jodi Picoult akcja rozpoczyna się na początku i trwa do samego końca. Mimo dość obszernej objętości, książkę czyta się niebywale szybko – jak wszystkie tej autorki. Jednak później potrzeba czasu, by odpowiedzieć sobie na liczne pytania. Nie chodzi wcale o pewne kwestie, które w książce nie zostały rozstrzygnięte. Przeciwnie – właśnie z tego powodu, że zostały, człowiek zaczyna zadawać sobie pytania, które nagromadzają się w dość szybkim tempie. Jedno jest pewne – autorka potrafi pisać. I to w niesamowicie dobrym stylu.
Na karuzeli dzieci się bawiły, na karuzeli nastolatki się zakochały, na karuzeli doszło do tragedii… Karuzela uczuć pozostała w czytelniku, gdy zakończył opowieść. Istnieje tylko jedna rzecz, której brakowało w tej historii… Zabrakło w niej nudy.
I kto by pomyślał, że tak wielkie znaczenie ma los. Że poczucie przynależności do drugiej osoby może być krzywdzące. Że dwoje ludzi, którzy czują się rodzeństwem mogą mieć przed sobą sekrety. Że nic nie wygląda tak, jak się wszystkim wydaje. A chyba, co najważniejsze, że pusta kartka przepowiedni, która na domiar złego upada na deski podłogi w barze, może mieć tak wielkie i wymowne znaczenie wyjęte spod ręki autorki.
Pamięta się niebywale szybko, zapomina niesamowicie trudno. Nie ma odpowiednich słów, by móc opisać tak doskonałą powieść, bo nawet najpiękniejsze słowa nie są w stanie wyrazić uczuć, które towarzyszyły podczas czytania, ani niemych słów, które zostały wypowiedziane na długo po zakończeniu. Jodi Picoult jeszcze nigdy mnie nie zawiodła i jestem pewna, że bez względu na to, po którą książkę sięgniecie najpierw, na pewno Wam się spodoba. Póki co mogę Wam tylko polecić właśnie tę konkretną i życzyć wspaniałej i mądrej przygody na karuzeli życia. Przeczytajcie tę książkę i sami odpowiedzcie sobie na to jedno pytanie: Gdyby…