Moje oczekiwania wobec tej książki były ogromne.
I już na samym początku muszę zaznaczyć to jedno konkretne słowo: niestety.
Amanda jest z zawodu pielęgniarką i pomaga dzieciom w stanie krytycznym. Jej mąż – Chris – przechodzi trudny okres w pracy, ponieważ jego firma upada. Życie tych dwojga nie jest kolorowe. Zrządzenie losu lub zwykły pech sprawiają, że młode małżeństwo traci dziecko. Ból po śmierci pierwszego maleństwa jest nie do zniesienia, co odbija się poważnymi konsekwencjami w życiu zawodowym i prywatnym. Zaburzone zostają relacje z całą rodziną. Mąż modli się do Boga, by jego żona wróciła do życia, żona modli się do Boga, by jej mąż poradził sobie w pracy. Pewnego dnia wszystko się zmienia. Amanda wyrusza ze swoją sąsiadką w niesamowitą i piękną podróż do… Jerozolimy.
Okładka tej książki jest piękna. Delikatna, spokojna, przyciągająca wzrok i już na pierwszy rzut oka dająca nadzieję. Po samym tytule można się było spodziewać wielu nawiązań do Boga i modlitwy. Jednak jak na historię, która zapowiadała się naprawdę doskonale, osobiście poczułam rozczarowanie. Dobrze przynajmniej, że nie w całości.
Warto zacząć od tego, że zabrakło tu wstępu i zakończenia. Owszem, jakiś morał w powieści jest i konkretna sprawa została rozwiązana. Jednak czytelnik zostaje wrzucony w „wir” zdarzeń i szybko zdaje sobie sprawę, że opis z okładki go oszukał. Po pierwsze, „wir” wcale nie jest „wirem”. Jeśli mam być szczera, w tej książce nic się nie dzieje. Jest pewna smutna historia, małżeństwo, podróż i powrót. Jest też brak zbyt wielu elementów, które powinny się pojawić. Nie potrafiłam wcielić się w postaci głównych bohaterów. Ba, w żadnej postaci z tej książki nie potrafiłam odnaleźć ukojenia wyobraźni. Zbyt dużo opisów ludzi „z zewnątrz”, zbyt mało o samej Amandzie i Chrisie. Nie otrzymałam konkretnego wyglądu. Charakter został bardzo przerysowany. Ludzie są tak doskonali, że nie widziałam w nich prawdziwości. „Amanda odpowiada na modlitwę nieznajomej i… rozpoczyna niezwykłą podróż”. Dobrze, zgoda. Potrafię przyznać rację, jeśli założyć, że odpowiedź na błagania i pomoc zajmuje kilka stron. A przecież książka liczy ich prawie 300!
Wstęp nie pasuje do reszty książki. Jest jakby doklejony i nie wciąga. Przykro mi to mówić, ale gdy zaczęłam przygodę z tą książką, po pierwszych stronach pomyślałam: „niezła wtopa”. To oczywiście zmieniło się z biegiem czasu – wraz z odejściem od początkowych założeń. Zaraz po powyższym wstępie następuje podróż. O samej podróży dowiadujemy się niewiele. Ot tak – nagle Amanda i jej sąsiadka znajdują się w Jerozolimie. Tu dopiero pojawia się istotna niespodzianka. Otrzymałam kilkustronicowy plan zwiedzania. Bardzo się z tego cieszę, może nawet kiedyś go wykorzystam… Szkoda, że autor nie zechciał opisać samych zabytków. Zajął się głównie ludźmi. Żydami, naciągaczami i biedakami. Cóż, takie okoliczności można nazwać tylko w jeden sposób – niewykorzystanym potencjałem. Przez całą opowieść miałam wrażenie, że twórca nigdy nie widział Jerozolimy. Nawet na fotografiach, o podróży do niej nie wspominając. Z całą pewnością posiadał wiedzę na temat miejsca, ale nieumiejętnie ją wykorzystał.
Każdy rozdział opowiadał historię innej osoby. Dzięki temu miało się wgląd w życie Chrisa i Amandy w tym samym czasie. Myślałam, że to Amanda jest główną bohaterką – takie było założenie. Niestety to Chris został lepiej opisany. Jego działania znacznie bardziej przykuły moją uwagę. Każdy wybór, którego mężczyzna musiał dokonać, był dla mnie tak samo trudny jak dla niego. Czy na pewno wzięłam do ręki odpowiednią książkę?...
Skoro już omówiłam większość wad, przejdę do zalet, żeby nikogo nie zrazić tak doszczętnie. Davis Bunn w sposób niesamowicie delikatny, a zarazem dotkliwy opisał wewnętrzny ból rodziców, którzy stracili dziecko. Nawet jeśli brakowało ogólnego klimatu, sam opis myśli wystarczył, bym przy czytaniu czuła ciepło lub wzbierający smutek. W Jerozolimie natomiast doskonale zostały opisane dzieci i stosunek innych ludzi do tego, co ich otacza. Idealna ściana wierzeń i ideałów – po jednej stronie właściwe wybory, po drugiej raczej dziwne i dające do myślenia. Dla osób, które są wierzące, ta książką na pewno będzie piękna i niczego w niej nie zabraknie. Jeśli ktoś z wiarą ma problemy, powinien uważać przy czytaniu, by przypadkiem nie zrazić się do Boga. Nie dlatego, że jest przedstawiany w złym świetle – wręcz przeciwnie. Tylko nadmiar modlitw i powtarzanie ich na prawie każdej stronie może sprawić, że odbiorca popadnie w monotonię. Ja jednak uważam to za plus, bo takie było założenie tej historii – nadzieja, wiara i miłość. Kolejną zaletą jest fakt, że książkę czyta się niebywale szybko, przyjemnie i bez większych problemów ze zrozumieniem. Historię się pamięta, bo jest bliska sercu. Jeśli ktoś nie lubi przemęczać się wieczorami, a jednocześnie szuka czegoś łatwego i przyjemnego – ta pozycja będzie idealna.
Podsumowując – nie rozumiem do końca ogromnego podziwu dla tej książki. Być może to kwestia rozeznania i porównania z innymi powieściami pertraktującymi o podobnych problemach. Możliwe też, że to zbyt duże wymagania wywołały u mnie takie rozczarowanie. Jedno jest pewne – jeśli w historii, która ma dogłębnie poruszać i zmieniać podejście do życia, zaczynają irytować dwie literówki, to znak, że coś tu jest nie tak. Jednak nie mnie to oceniać, czy książka jest na 100% dobra, czy zła, bo wszyscy doskonale wiedzą, że to rzecz gustu. Tym razem mogę jedynie powiedzieć, że zachęcam do czytanie tej książki osoby, które są bardzo wierzące i szukają lektury na jeden wieczór, a przy tym nie mają dużych wymagań literackich. Kwestię wyboru pozostawiam Wam, drodzy czytelnicy.
oraz grupie
A jeśli jeszcze jej nie macie, piszcie opinie na temat recenzji.
Każdy głos jest mile widziany.
Naprawdę dobra i treściwa recenzja.
OdpowiedzUsuńO książce akurat w ogóle nie słyszałem, dlatego być może kiedyś ją dopadnę w bibliotece (o ile bibliotekarki mi ją zaoferują). Dramaty lubię, a te związane z dużym nieszczęściem lubię bardziej (wina mojego spaczonego umysłu). Myślę, że może autor czuł się na zbyt niepewnym gruncie, by łapać się za Jerozolimę. Chociaż znowu, nie czytałem, więc nie wiem do końca, jak się sprawa ma.
Chciałbym doczepić się tylko do jednego zdania, a mianowicie:
Po pierwsze, „wir” wcale nie jest „wirem”
Mniej więcej wiem, o co Ci chodziło, jednak myślę, że cudzysłów przy drugim "wirze" możesz sobie odpuścić - wtedy zdanie nabierze większego sensu.
Niemniej jednak recenzja bardzo, ale to bardzo fajna.
Gnom.
+ zapraszam na najnowszą recenzję Naznaczonej od P.C.Cast i Kristin Cast.
Dzięki, zabieg był celowy :)
UsuńA z Twoją recenzją "Naznaczonej" całkowicie się zgadzam.
W takim razie zwracam honor :)
UsuńRecenzja świetna, ale lektura nie dla mnie
OdpowiedzUsuńI po Twojej recenzji też nie rozumiem, zachwytu nad książką :) Jest nadymana i pusta jak butelka po żytniej w sylwestrowy ranek (tak, tak zbliża się wielkimi krokami :D) Trochę szkoda, bo mógł wpleść fajną historię miłosną w podróż życia. Ale nie można mieć wszystkiego :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem w trakcie czytania. Co prawda książka ma 300 stron, ale litery są tak duże, że spokojnie można by się ograniczyć do 150 stron. Ale na szczęście mi ona bardziej przypadła do gustu, choć przyznam, że autor ma duży potencjał, którego nie wykorzystał tu do końca :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że moja intuicja w przypadku tej książki nie zawiodła. Tak czułam, że ta książka nie do końca wpasuje się w mój gust, gdyż ostatnio drażni mnie nadmierna, jawna religijność w literaturze. Może kiedyś się to zmieni, lecz na razie nic się na to nie zanosi.
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam ksiązkę :D potrzebuje czegoś takiego :D
OdpowiedzUsuńTytuł jakiś taki fajny, fabuła tez niczego sobie, ale jednak nie. Nie mam po prostu ochoty i czasy na książki, które... No właśnie? Nas zawiodą? Zniesmaczą? Coś w tym guście, ale jednak mówię nie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chciałam przeczytać tą książkę, bo wydawała mi się świetna, ale teraz spasuję. Za to okładka jest bardzo ładna :)
OdpowiedzUsuńA mi się książka podobała. Polubiłam bohaterów i jakoś bardzo przejęłam się Amandą. Masz rację, że wszystko zależy od gustu, w mój gust akurat ta lektura się wpasowała :)
OdpowiedzUsuńPiszesz bardzo fachowe recenzje, podziwiam :) Co do książki to nie czytałam, nawet nigdy o niej nie słyszałam. Dobrze, że powstają takie książki, ale raczej po nią nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńNo cóż, okładka rzeczywiście ładna, ale treść już w ogóle mnie nie przekonuje. Nie przeczytam, bo też i nie gustuję w tego typu książkach, poza tym jestem wymagającą czytelniczką, więc tym bardziej "Modlitwa nieznajomej" mnie nie zadowoli. :-)
OdpowiedzUsuńRaczej się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńNie czuję się porwana:).
OdpowiedzUsuńNie lubię wątku religijnego w książce, zniechęca mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Anath
a ja już o niej czytałam i utwierdziłam się w przekonaniu, że to lektura nie dla mnie;) Ale recenzja świetna - wyczerpująca i w ogóle;) Pozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie;)
OdpowiedzUsuńNie czytam takich książek, chyba że są jakimś fenomenem, ale ta nie wydaje się taka być.
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja ale ta książka nie jest dla mnie:P
OdpowiedzUsuńObserwuję i liczę na odwzajemnienie:)
http://nolongernightmare.blogspot.com/
Szkoda, bo po "opisie" zdawało się, że może być ciekawa...
OdpowiedzUsuńNie znam ani tej ksiązki, ani twórczości tego pisarza. I nie jestem do konca przekonana, czy to ksiażka odpowiednia dla mnie...
OdpowiedzUsuń